
Po przeczytaniu "Amerykańskich bogów" poszłam za ciosem i od razu pożyczyłam następną książkę
Gaimana. Tym razem z grubsza wiedziałam, czego się spodziewać - wcześniej obejrzałam
"Gwiezdny pył" w kinie. Ale jak to zwykle bywa, filmowa adaptacja, chociaż udana, różni się od literackiego pierwowzoru: pewne wątki zostały pominięte, inne rozbudowane lub zmienione, również zakończenie. Niektóre szczegóły zdążyły mi już wylecieć z pamięci i przypomniałam je sobie dopiero podczas lektury.
Bohater powieści, osiemnastoletni Tristran Thorn kocha się w Victorii, najpiękniejszej dziewczynie w wiosce, a być może i w całym imperium brytyjskim. Aby przekonać wybrankę o sile swoich uczuć i zyskać jej przychylność obiecuje jej, ni mniej, ni więcej tylko... gwiazdkę z nieba. Pewnej nocy oboje dostrzegają spadającą gwiazdę i Tristran przyrzeka ukochanej, że ją dla niej zdobędzie. W tym celu musi udać się na drugą stronę muru, który oddziela wiktoriańską Anglię od krainy czarów. Przejścia pilnują strażnicy i tylko raz na 9 lat oba światy spotykają się na wielkim jarmarku. Na dodatek chłopak nie jest jedyną osobą, która pragnie odnaleźć gwiazdę. Poszukuje jej także, dla własnych celów, królowa czarownic.
To całkiem inna powieść niż
"Amerykańscy bogowie", bliższa tradycyjnej fantasy. Jej tonacja jest lżejsza, bardziej pogodna, a wykreowany świat nie tonie w szarości, tylko mieni się kolorami. Co wcale nie znaczy, że jest sielankowy.
"Gwiezdny pył" to rodzaj baśni, a w tym gatunku nie brak okrucieństwa i szwarccharakterów. Oprócz złych czarownic tę rolę odgrywają synowie Władcy Cytadeli Burz bezpardonowo walczący o sukcesję. Gaiman pomysłowo i dowcipnie przerabia znane skądinąd motywy i w efekcie tworzy interesującą powieść.