22.05.2008

Jonathan Kellerman: "Nad krawędzią"


W środku nocy doktora Alexa Delaware, psychologa dziecięcego, wyrywa ze snu telefon od byłego pacjenta. Jamey Cadmus, którym zajmował się przed 5 laty, był cudownym dzieckiem z problemami, geniuszem wyobcowanym z otoczenia. Teraz dzwoni ze szpitala psychiatrycznego w stanie ostrej psychozy i błaga o pomoc. Alex niezwłocznie odpowiada na wezwanie, ale kiedy dociera na miejsce, okazuje się, że chłopak uciekł z kliniki. Następnego dnia zostaje odnaleziony z nożem w ręku na miejscu zbrodni i oskarżony o serię brutalnych morderstw. Adwokat Jamey'a chce wykazać niepoczytalność swojego klienta i prosi psychologa o opinię. Delaware zgadza się na współpracę, bo choć dowody świadczą przeciwko Cadmusowi, sprawa budzi jego wątpliwości. Czy aby napewno zabójstwa są dziełem szaleńca? A może zostały zaplanowane i dokonane z zimną krwią przez psychopatę?
Jonathan Kellerman jest autorem bardzo poczytnych thrillerów psychologicznych, dobrze skonstruowanych, z wartką akcją i często zaskakującym zakończeniem. Na tle współczesnej amerykańskiej literatury sensacyjnej, która sprawia wrażenie produkowanej masowo spod sztancy, jego powieści wyróżniają się na korzyść, są bardziej przemyślane i dopracowane. Kellerman sprawnie posługuje się językiem, pisze żywe dialogi, a w opisach stosuje interesujące porównania i metafory. Jako psycholog z wykształcenia potrafi tworzyć wiarygodne postacie, nie nadużywa przy tym specjalistycznego żargonu, a wyjaśniając motywy zbrodni unika łopatologii i psychoanalizy dla ubogich, jaką często nam serwują w hollywoodzkich filmach. Przeczytałam kilka jego powieści o Alexie Delaware i "Nad krawędzią" najbardziej mi się spodobało.

13.05.2008

Robert Louis Stevenson: "Wyspa skarbów"


I znów powieść przygodowa - chyba ostatnio nasiliły się u mnie tendencje eskapistyczne.
Z twórczości Roberta Louisa Stevensona jak dotąd czytałam tylko nowelę "Doktor Jekyll i pan Hyde". "Wyspę skarbów" znałam tylko z ekranizacji i tak by pewnie zostało, gdyby książka nie pojawiła się w nader przystępnej cenie w... hipermarkecie.
Akcja powieści toczy się w XVIII wieku i koncentruje wokół poszukiwań złota zrabowanego przez piratów i zakopanego na bezludnej wyspie. Głównym bohaterem i narratorem powieści jest Jim Hawkins, syn właściciela nadmorskiej gospody, w którego ręce trafia mapa z zaznaczonym miejscem ukrycia skarbu legendarnego kapitana Flinta. Miejscowy dziedzic, któremu chłopak pokazał swoje znalezisko, organizuje wyprawę: kupuje i wyposaża szkuner, werbuje załogę. Nie podejrzewa, że na statek zaciągnęli się byli kompani sławnego korsarza, zwabieni nadzieją odzykania łupów. Nieuchronnie musi dojść do walki z piratami na śmierć i życie.
"Wyspa skarbów" to klasyka powieści przygodowej, która ukształtowała popularne wyobrażenia o piratach, często odtąd przedstawianych na wzór Długiego Johna Silvera - bez nogi, z gadającą papugą na ramieniu. Ten czarny charakter jest niewątpliwie najciekawszą osobowością, ale i inne książkowe postacie, choć potraktowane szkicowo, są zróżnicowane, tak jak i język, którym się posługują. Wprawdzie to literatura młodzieżowa, z której dawno powinnam była wyrosnąć, ale uważam, że prezentuje dobry poziom literacki. I całkiem miło się ją czytało.

8.05.2008

Isabel Allende: "Zorro. Narodziny legendy"


Zorro to jeden z bohaterów mojego dzieciństwa. Przed laty z zapałem śledziłam jego przygody w starym serialu telewizyjnym. Wiedziona dawnym sentymentem sięgnęłam po książkę "Zorro. Narodziny legendy". Ciekawa byłam, jak chilijska pisarka ujęła temat i potraktowała tę postać, znaną powszechnie, ale głównie z ekranu. (Czytał ktoś powieść Johnstona McCulleya? Bo ja nie).
Isabel Allende opowiada o tym, jak don Diego de la Vega, potomek hiszpańskego szlachcica stał się Zorro - tajemniczym mścicielem w czarnej masce, obrońcą uciśnionych, wymierzającym sprawiedliwość na własną rękę. Dowiadujemy się, kim byli jego rodzice, jakie wychowanie otrzymał, gdzie się kształcił i uczył fechtunku, skąd czerpał inspiracje, jakie ideały mu przyświecały i jakie wydarzenia ukształtowały jego charakter i postawę życiową. Akcja rozpoczyna się w Kalifornii u schyłku XVIII wieku, przenosi do Hiszpanii okupowanej przez wojska napoleońskie i kończy w Los Angeles 20 lat później. Autorka nie szczędzi atrakcji: są tu zbrojne potyczki, pojedynki na szpady i pistolety, brawurowe ucieczki z więzienia; Indianie i Cyganie, piraci, masoni i kapłanka voodoo; dla każdego coś miłego. Ale jak na powieść przygodową za mało w niej dynamiki i dramatyzmu - w żadnym momencie nie czułam, że znajduję się w samym środku wydarzeń, tylko, że otrzymuję relację z drugiej ręki, czasem wręcz streszczenie. Wygląda na to, że talent gawędziarski Allende nie bardzo sprawdza się w tym gatunku. Podejrzewam też, że pisarka, w przeciwieństwie do Pereza-Reverte i Sapkowskiego, nie wyznaje się na białej broni i szermierce (ani marynistyce), stąd wrażenie, że w scenach batalistycznych prześlizguje się nieco po temacie. Kolejny zarzut dotyczy charakterystyki postaci - niestety, wszystkie szeleszczą papierem. Autorka szczodrze wyposażyła swojego bohatera we wszelkie zalety i umiejętności, ale o tym, że je posiada, dowiadujemy się od narratorki. Wolałabym sama o nich wnioskować na podstawie jego zachowania i wypowiedzi. A tymczasem kilkakrotnie czytam o nieodpartym uroku osobistym Diega, po czym okazuje się, że - o dziwo - jego młodzieńcza miłość pozostała obojętna na te wdzięki.
"Zorro" czyta się lekko i na ogół przyjemnie, ale jako powieść przygodowa wypada raczej blado. Wbrew temu, co piszą amerykańscy recenzenci, Allende niezbyt się udało tchnąć życie w legendarnego bohatera, za to pozbawiła go otoczki tajemniczości. Może zabrakło jej serca do tego tematu - tak bywa z utworami pisanymi na zamówienie.