8.05.2008

Isabel Allende: "Zorro. Narodziny legendy"


Zorro to jeden z bohaterów mojego dzieciństwa. Przed laty z zapałem śledziłam jego przygody w starym serialu telewizyjnym. Wiedziona dawnym sentymentem sięgnęłam po książkę "Zorro. Narodziny legendy". Ciekawa byłam, jak chilijska pisarka ujęła temat i potraktowała tę postać, znaną powszechnie, ale głównie z ekranu. (Czytał ktoś powieść Johnstona McCulleya? Bo ja nie).
Isabel Allende opowiada o tym, jak don Diego de la Vega, potomek hiszpańskego szlachcica stał się Zorro - tajemniczym mścicielem w czarnej masce, obrońcą uciśnionych, wymierzającym sprawiedliwość na własną rękę. Dowiadujemy się, kim byli jego rodzice, jakie wychowanie otrzymał, gdzie się kształcił i uczył fechtunku, skąd czerpał inspiracje, jakie ideały mu przyświecały i jakie wydarzenia ukształtowały jego charakter i postawę życiową. Akcja rozpoczyna się w Kalifornii u schyłku XVIII wieku, przenosi do Hiszpanii okupowanej przez wojska napoleońskie i kończy w Los Angeles 20 lat później. Autorka nie szczędzi atrakcji: są tu zbrojne potyczki, pojedynki na szpady i pistolety, brawurowe ucieczki z więzienia; Indianie i Cyganie, piraci, masoni i kapłanka voodoo; dla każdego coś miłego. Ale jak na powieść przygodową za mało w niej dynamiki i dramatyzmu - w żadnym momencie nie czułam, że znajduję się w samym środku wydarzeń, tylko, że otrzymuję relację z drugiej ręki, czasem wręcz streszczenie. Wygląda na to, że talent gawędziarski Allende nie bardzo sprawdza się w tym gatunku. Podejrzewam też, że pisarka, w przeciwieństwie do Pereza-Reverte i Sapkowskiego, nie wyznaje się na białej broni i szermierce (ani marynistyce), stąd wrażenie, że w scenach batalistycznych prześlizguje się nieco po temacie. Kolejny zarzut dotyczy charakterystyki postaci - niestety, wszystkie szeleszczą papierem. Autorka szczodrze wyposażyła swojego bohatera we wszelkie zalety i umiejętności, ale o tym, że je posiada, dowiadujemy się od narratorki. Wolałabym sama o nich wnioskować na podstawie jego zachowania i wypowiedzi. A tymczasem kilkakrotnie czytam o nieodpartym uroku osobistym Diega, po czym okazuje się, że - o dziwo - jego młodzieńcza miłość pozostała obojętna na te wdzięki.
"Zorro" czyta się lekko i na ogół przyjemnie, ale jako powieść przygodowa wypada raczej blado. Wbrew temu, co piszą amerykańscy recenzenci, Allende niezbyt się udało tchnąć życie w legendarnego bohatera, za to pozbawiła go otoczki tajemniczości. Może zabrakło jej serca do tego tematu - tak bywa z utworami pisanymi na zamówienie.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Przeczytałam i strasznie mi się nie podobała. "Zorro. Narodziny legendy" książka w której jest za mało akcji i zbyt nudne i przerażająco długie opisy postaci i otoczenia. I po co to komu?! Autorka przedstawiła historie Zorra w moim zdaniem po prostu beznadziejny sposób. OKROPNA wersja znakomitej historii. Denerwowały mnie również ciągłe komentarze autorki przynajmniej dwu stronicowe które jeśli zaczęło się wnikliwie czytać chciało się jak najszybciej skończyć. Podsumowując jedna wielka NUDA!

Bruixa pisze...

Ja też się rozczarowałam i zgadzam się z większością Twoich zarzutów. Tylko że mnie nie przeszkadzają długie opisy - to akurat Allende wychodzi najlepiej. Ale z dynamiką, napięciem, zaskoczeniem u niej zdecydowanie kiepsko.
Pozdrawiam :)