27.01.2009

Lilian Jackson Braun: "Kot, który czytał wspak"

Jeśli ktoś lubi kryminały, ale odczuwa przesyt brutalnymi historiami o maniakalnych mordercach lub gangsterskich porachunkach, to polecam mu książki Lilian Jackson Braun z liczącej 30(!) tomów serii "Kot, który...". Zwłaszcza, gdy na dodatek jest miłośnikiem kotów, jako że zagadki rozwiązuje tu niezwykły duet detektywów: dociekliwy dziennikarz Jim Qwilleran i syjamczyk Kao K’o Kung, potocznie nazywany Koko.
Qwilleran był niegdyś gwiazdą dziennikarstwa śledczego, ale przez nadużywanie alkoholu zniszczył sobie karierę oraz życie osobiste. W pierwszej z cyklu powieści - "Kot, który czytał wspak" - już jako abstynent i kawaler z odzysku próbuje odbudować swoją pozycję zawodową, a przynajmniej utrzymać się na powierzchni. Rozpoczyna pracę w dziale kulturalnym pewnej gazety, co jest dalekie od jego zainteresowań i temperamentu. Ma pisać o artystach i sztuce współczesnej, mimo że, jak twierdzi, "nie odróżniłby Wenus z Milo od Statuy Wolności". Jednak w sytuacji, w jakiej się znalazł, nie może sobie pozwolić na grymaszenie, próbuje się więc rozeznać wśród miejscowej bohemy. Zawiera też znajomość z kontrowersyjnym krytykiem sztuki i jego niezwykłym kotem. A gdy właściciel jednej z galerii padnie ofiarą morderstwa, Qwilleran nie oprze się pokusie, by przeprowadzić własne śledztwo. Rozwiąże zagadkę z pomocą Koko, który nie raz naprowadzi go na właściwy trop, a w finale uratuje mu życie.
Przeczytałam, jak dotąd, kilkanaście książeczek o Qwilleranie i jego syjamskich kotach (bo w kolejnych tomach Koko ma towarzyszkę imieniem Yum Yum) i jeszcze mi się nie znudziły. Sama intryga bywa raz lepsza, raz gorsza, ale to, co mi w tych powieściach najbardziej odpowiada, to tło obyczajowe, kapitalnie przedstawione postacie i sytuacje. Naszemu bohaterowi przyjdzie się obracać w rozmaitych środowiskach wielkomiejskich i małomiasteczkowych, które autorka opisuje z wdziękiem i humorem, podkpiwając sobie z pretensjonalnych artystów, bogatych snobów, ważniaków i prostaczków. Z początku sądziłam nawet, że pisarka jest Angielką, bo współczesna amerykańska literatura popularna na ogół zalatuje mi jakimś plastikiem-syntetykiem, tymczasem jej powieści przypominają mi klimatem serial "Moderstwa z Midsomer", szczególnie od momentu przeprowadzki Qwillerana na prowincję. No, i te koty! Prawdziwe osobowości, świetnie sportretowane; bez nich książki straciłyby wiele uroku.
Bardzo sympatyczne czytadełka, zapewniające miły relaks, dobre do pociągu, na plażę lub do poduszki.

18.01.2009

Walter Scott: "Rob Roy"

Kto oglądał film z Liamem Neesonem i sięgnie po książkę Waltera Scotta spodziewając się literackiej wersji tej samej historii, tego spotka zawód. Powieść ma z nim bardzo niewiele wspólnego, a tytułowa postać, choć odgrywa istotną rolę w opisywanych wydarzeniach, pozostaje na drugim planie i przez dłuższy czas w ukryciu.
Narratorem jest Frank Osbaldystone, jedyny syn szacownego londyńskiego kupca, który pragnie w nim widzieć swojego następcę. Młodzieniec nie zdradza jednak najmniejszych inklinacji do handlu i woli się zajmować poezją. Rozgniewany ojciec odsyła go na północ Anglii do posiadłości swego brata, zaś jego miejsce w kantorze ma zająć jeden z sześciu synów stryja. W Osbaldystone Hall Frank poznaje braci stryjecznych oraz piękną kuzynkę Dianę Vernon, w której się, oczywiście, zakocha. Zostaje też wplątany w sieć intryg o podłożu politycznym. Czasy są bowiem niespokojne: szykuje się kolejne powstanie jakobitów przeciwko panowaniu dynastii hanowerskiej (1715). Z tarapatów pomaga mu się wydostać Rob Roy, sławny szkocki zbójnik i banita.
To moje trzecie podejście do twórczości sir Waltera Scotta i pierwsze uwieńczone powodzeniem, tj. przeczytaniem książki od deski do deski. Nie była to najłatwiejsza lektura ze względu na nieco archaiczny styl i zawikłaną fabułę. Zrozumienie powieści wymaga jakiej takiej znajomości historii Anglii i Szkocji, bo pisarz wielu spraw nie wyjaśnia, widocznie uważa je za oczywiste. Trudności nastręczają też imiona własne - ta sama osoba występuje raz jako Robert Campbell, a innym razem jako MacGregor; z kolei książe Argyll to też Campbell, tyle że John. Na plus należy zaliczyć świetnie uchwycony koloryt lokalny, wyraziste postacie drugoplanowe i piękne opisy szkockich krajobrazów. Do ulubionych pisarzy Scotta nie zaliczę, ale po przeczytaniu iluś tam powieści współczesnych "Rob Roy" stanowił ciekawą odmianę.