Jeśli ktoś lubi kryminały, ale odczuwa przesyt brutalnymi historiami o maniakalnych mordercach lub gangsterskich porachunkach, to polecam mu książki Lilian Jackson Braun z liczącej 30(!) tomów serii "Kot, który...". Zwłaszcza, gdy na dodatek jest miłośnikiem kotów, jako że zagadki rozwiązuje tu niezwykły duet detektywów: dociekliwy dziennikarz Jim Qwilleran i syjamczyk Kao K’o Kung, potocznie nazywany Koko.
Qwilleran był niegdyś gwiazdą dziennikarstwa śledczego, ale przez nadużywanie alkoholu zniszczył sobie karierę oraz życie osobiste. W pierwszej z cyklu powieści - "Kot, który czytał wspak" - już jako abstynent i kawaler z odzysku próbuje odbudować swoją pozycję zawodową, a przynajmniej utrzymać się na powierzchni. Rozpoczyna pracę w dziale kulturalnym pewnej gazety, co jest dalekie od jego zainteresowań i temperamentu. Ma pisać o artystach i sztuce współczesnej, mimo że, jak twierdzi, "nie odróżniłby Wenus z Milo od Statuy Wolności". Jednak w sytuacji, w jakiej się znalazł, nie może sobie pozwolić na grymaszenie, próbuje się więc rozeznać wśród miejscowej bohemy. Zawiera też znajomość z kontrowersyjnym krytykiem sztuki i jego niezwykłym kotem. A gdy właściciel jednej z galerii padnie ofiarą morderstwa, Qwilleran nie oprze się pokusie, by przeprowadzić własne śledztwo. Rozwiąże zagadkę z pomocą Koko, który nie raz naprowadzi go na właściwy trop, a w finale uratuje mu życie.
Przeczytałam, jak dotąd, kilkanaście książeczek o Qwilleranie i jego syjamskich kotach (bo w kolejnych tomach Koko ma towarzyszkę imieniem Yum Yum) i jeszcze mi się nie znudziły. Sama intryga bywa raz lepsza, raz gorsza, ale to, co mi w tych powieściach najbardziej odpowiada, to tło obyczajowe, kapitalnie przedstawione postacie i sytuacje. Naszemu bohaterowi przyjdzie się obracać w rozmaitych środowiskach wielkomiejskich i małomiasteczkowych, które autorka opisuje z wdziękiem i humorem, podkpiwając sobie z pretensjonalnych artystów, bogatych snobów, ważniaków i prostaczków. Z początku sądziłam nawet, że pisarka jest Angielką, bo współczesna amerykańska literatura popularna na ogół zalatuje mi jakimś plastikiem-syntetykiem, tymczasem jej powieści przypominają mi klimatem serial "Moderstwa z Midsomer", szczególnie od momentu przeprowadzki Qwillerana na prowincję. No, i te koty! Prawdziwe osobowości, świetnie sportretowane; bez nich książki straciłyby wiele uroku.
Bardzo sympatyczne czytadełka, zapewniające miły relaks, dobre do pociągu, na plażę lub do poduszki.
27.01.2009
18.01.2009
Walter Scott: "Rob Roy"
Kto oglądał film z Liamem Neesonem i sięgnie po książkę Waltera Scotta spodziewając się literackiej wersji tej samej historii, tego spotka zawód. Powieść ma z nim bardzo niewiele wspólnego, a tytułowa postać, choć odgrywa istotną rolę w opisywanych wydarzeniach, pozostaje na drugim planie i przez dłuższy czas w ukryciu.
Narratorem jest Frank Osbaldystone, jedyny syn szacownego londyńskiego kupca, który pragnie w nim widzieć swojego następcę. Młodzieniec nie zdradza jednak najmniejszych inklinacji do handlu i woli się zajmować poezją. Rozgniewany ojciec odsyła go na północ Anglii do posiadłości swego brata, zaś jego miejsce w kantorze ma zająć jeden z sześciu synów stryja. W Osbaldystone Hall Frank poznaje braci stryjecznych oraz piękną kuzynkę Dianę Vernon, w której się, oczywiście, zakocha. Zostaje też wplątany w sieć intryg o podłożu politycznym. Czasy są bowiem niespokojne: szykuje się kolejne powstanie jakobitów przeciwko panowaniu dynastii hanowerskiej (1715). Z tarapatów pomaga mu się wydostać Rob Roy, sławny szkocki zbójnik i banita.
To moje trzecie podejście do twórczości sir Waltera Scotta i pierwsze uwieńczone powodzeniem, tj. przeczytaniem książki od deski do deski. Nie była to najłatwiejsza lektura ze względu na nieco archaiczny styl i zawikłaną fabułę. Zrozumienie powieści wymaga jakiej takiej znajomości historii Anglii i Szkocji, bo pisarz wielu spraw nie wyjaśnia, widocznie uważa je za oczywiste. Trudności nastręczają też imiona własne - ta sama osoba występuje raz jako Robert Campbell, a innym razem jako MacGregor; z kolei książe Argyll to też Campbell, tyle że John. Na plus należy zaliczyć świetnie uchwycony koloryt lokalny, wyraziste postacie drugoplanowe i piękne opisy szkockich krajobrazów. Do ulubionych pisarzy Scotta nie zaliczę, ale po przeczytaniu iluś tam powieści współczesnych "Rob Roy" stanowił ciekawą odmianę.
Narratorem jest Frank Osbaldystone, jedyny syn szacownego londyńskiego kupca, który pragnie w nim widzieć swojego następcę. Młodzieniec nie zdradza jednak najmniejszych inklinacji do handlu i woli się zajmować poezją. Rozgniewany ojciec odsyła go na północ Anglii do posiadłości swego brata, zaś jego miejsce w kantorze ma zająć jeden z sześciu synów stryja. W Osbaldystone Hall Frank poznaje braci stryjecznych oraz piękną kuzynkę Dianę Vernon, w której się, oczywiście, zakocha. Zostaje też wplątany w sieć intryg o podłożu politycznym. Czasy są bowiem niespokojne: szykuje się kolejne powstanie jakobitów przeciwko panowaniu dynastii hanowerskiej (1715). Z tarapatów pomaga mu się wydostać Rob Roy, sławny szkocki zbójnik i banita.
To moje trzecie podejście do twórczości sir Waltera Scotta i pierwsze uwieńczone powodzeniem, tj. przeczytaniem książki od deski do deski. Nie była to najłatwiejsza lektura ze względu na nieco archaiczny styl i zawikłaną fabułę. Zrozumienie powieści wymaga jakiej takiej znajomości historii Anglii i Szkocji, bo pisarz wielu spraw nie wyjaśnia, widocznie uważa je za oczywiste. Trudności nastręczają też imiona własne - ta sama osoba występuje raz jako Robert Campbell, a innym razem jako MacGregor; z kolei książe Argyll to też Campbell, tyle że John. Na plus należy zaliczyć świetnie uchwycony koloryt lokalny, wyraziste postacie drugoplanowe i piękne opisy szkockich krajobrazów. Do ulubionych pisarzy Scotta nie zaliczę, ale po przeczytaniu iluś tam powieści współczesnych "Rob Roy" stanowił ciekawą odmianę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)