30.01.2008

James Herriot: "Boże stworzenia"


To już siódmy tom z cyklu "Wszystkie stworzenia małe i duże". Zwolniony z RAF-u James powraca do domu i swojej praktyki w Darrowby. Ma już dwoje dzieci, które od małego towarzyszą mu w wyprawach na farmy i poznają specyfikę pracy wiejskiego weterynarza. Siegfried także założył rodzinę, nawet Tristan w końcu się ustatkował. W "Bożych stworzeniach" Herriot odnotowuje postęp, jaki nastąpił po wojnie w medycynie weterynaryjnej wraz z zastosowaniem antybiotyków i nowych technik operacyjnych. Wspomina też rejs statkiem transportowym w charakterze konwojenta owiec eksportowanych do ZSRR we wczesnych latach 60'. Opisuje sztorm na Bałtyku i wrażenia, jakie wyniósł z krótkiego pobytu za żelazną kurtyną - w Kłajpedzie i Szczecinie. A także kolejną podróż, do Stambułu, która dostarczyła mu niezapomnianych przeżyć, choć całkiem innych niż oczekiwał. Ale jak zwykle, najwięcej miejsca poświęca swoim pacjentom z Yorkshire i ich właścicielom. Wśród przypadków, z jakimi spotkał się w codziennej pracy, są historie i smutne, i zabawne. Najbardziej mnie rozśmieszyła corrida, którą Herriot stoczył z rozjuszonym bykiem. Zamiast szpady i mulety posłużył się przyrządem o zupełnie innym przeznaczeniu, a szarżujące zwierzę miało uzasadnione powody do irytacji.

23.01.2008

Janusz A. Zajdel: "Limes inferior"


"Limes inferior" opowiada o świecie przyszłości, w którym panuje jednolity, modelowy ustrój społeczny. O przynależności do jednej z siedmiu klas - od 0 do 6 - decyduje iloraz inteligencji. Dzięki zaawansowanej technologii prawie wszystkie prace wykonują automaty, toteż zatrudnienie znajdują tylko ludzie o najwyższych kwalifikacjach, ale wszyscy mają zapewnione środki do życia. Z tym, że najwięcej punktów, które są tu wirtualną walutą, otrzymują zerowcy, najmniej - szóstacy. Toteż wielu mieszkańców Argolandu korzysta z usług lifterów, którzy potrafią oszukać system i wywindować swoich klientów na wyższą pozycję w hierarchii społecznej. Tym popłatnym acz nielegalnym procederem trudni się bohater powieści, oficjalnie czwartak, co zwalnia go z konieczności świadczenia pracy, w rzeczywistości posiadacz bardzo wysokiego IQ. Sneer odnosi wymierne korzyści ze słabości systemu i czuje się w nim jak ryba w wodzie. Do czasu gdy szereg niepokojących zdarzeń wytrąci go ze zwykłego rytmu życia i każe się zastanowić nad funkcjonowaniem społeczeństwa, które do tej pory bez zastrzeżeń akceptował.
Spotkałam się z opinią, że w "Limes inferior" Zajdel sportretował PRL posługując się konwencją science-fiction ze względu na cenzurę. Niewątpliwie, system społeczny Argolandu nasuwa skojarzenia z realnym socjalizmem, jego wypaczeniami i absurdami. Ale wiele problemów ukazanych w tej powieści nabrało aktualności dopiero teraz, po 25 latach od jej wydania. Autor przewidział takie zjawiska jak globalizacja, upowszechnienie wyższego wykształcenia kosztem jego jakości, komputeryzacja umożliwiająca śledzenie ludzi na podstawie dokonywanych przez nich transakcji, rosnące bezrobocie przed którym nie chroni już dyplom uniwersytetu, zredukowanie obywateli do roli biernych, ogłupianych telewizją konsumentów.
"Limes inferior" to moje pierwsze spotkanie z twórczością Janusza Zajdla, ale zapewne nie ostatnie. Książka mnie wciągnęła, czytało się ją szybko i przyjemnie. Tylko sama końcówka mocno mnie rozczarowała - zupełnie nie przekonująca, jakby z innej bajki. Sprawia wrażenie, jakby autor dopisał ją na chybcika w poczuciu bezradności. Chyba, że jest to senne widzenie bohatera, ale wówczas cały wątek z Alicją należałoby uznać za sen.

19.01.2008

John le Carré: "Naiwny i sentymentalny kochanek"


Aldo Cassidy, bogaty biznesmen z Londynu, postanawia obejrzeć wystawioną na sprzedaż wiejską rezydencję. W zabytkowym dworze zastaje dzikich lokatorów, których początkowo bierze za arystokratycznych właścicieli. Okazuje się, że ekscentryczny Shamus jest pisarzem, a Helen jego żoną, zarazem muzą i wielbicielką, wspólniczką i ofiarą. Cassidy z miejsca ulega urokowi tej pary. Piękna Helen go pociąga, ale jeszcze silniejszą fascynację budzi w nim Shamus, który zdaje się uosabiać te cechy osobowości, których jemu brakuje. W konsekwencji Aldo wikła się w przedziwny, sadomasochistyczny trójkąt, zaczyna wieść podwójne życie, okłamuje żonę, naraża na szwank swoje małżeństwo, reputację i pozycję społeczną.
Tą książką John le Carré zupełnie mnie zaskoczył i wystawił na ciężką próbę. Od lat jestem wielbicielką jego powieści sensacyjnych, tymczasem "Naiwny i sentymentalny kochanek" nie należy do tego gatunku, to powieść psychologiczno-obyczajowa. Ale nie w tym rzecz, ani w jej poziomie literackim: nie jest zła, choć nie dorównuje jego najlepszym powieściom szpiegowskim. To Shamus doprowadzał mnie do szału. Chyba nie spotkałam dotąd w literaturze równie antypatycznej postaci. Nie mogłam się doczekać, aż ktoś mu spuści solidne i w pełni zasłużone manto. Niewydarzony pisarz, autor jednej powieści, którą napisał przed laty i od tej pory nic więcej nie spłodził; za swoje niepowodzenia obwinia wydawców - krwiopijców i resztę społeczeństwa - burżuazyjnych filistrów, siebie mając za zapoznanego geniusza. Kabotyn, socjopata i pasożyt, który bez skrupułów żeruje na Cassidym, za jego pieniądze upija się i wszczyna burdy, jego samego zaś traktuje jak śmiecia. Podobnie jak i Helen, nad którą znęca się fizycznie i moralnie. O ile jej przywiązanie da się od biedy wytłumaczyć syndromem maltretowanej żony alkoholika, o tyle fascynacja Alda i jego uległość wobec tej kreatury jest dla mnie niepojęta. Nawet zważywszy jego ciężkie dzieciństwo w dysfunkcjonalnej rodzinie (której model powiela we własnym domu) nie mogę zrozumieć jego masochistycznej postawy. Ani tego, jakim cudem taki popapraniec zdołał osiągnąć sukces materialny. Także żona Alda i inne postacie w tej powieści mają zaburzoną osobowość i problemy emocjonalne, co zdaje się wynikać ze specyfiki angielskiego wychowania, tłamszącego uczucia. Wszyscy oni rozpaczliwie poszukują miłości i autentycznych wartości, które by wypełniły ich wewnętrzną pustkę i nadały sens życiu. Poprzez gryzącą ironię z książki przebija egzystencjalny lęk i smutek.

16.01.2008

James Herriot: "Szał pracy"


Po dość wyczerpującej intelektualnie Virginii Woolf postanowiłam odpocząć przy książce mniej ambitnej, za to bardziej przyjaznej dla czytelnika. Mój wybór padł na niezawodnego w takich razach Herriota. I tu się okazało, że nie ja jedna go czytuję: następny, piąty tom ktoś wypożyczył. Nie pozostało mi nic innego, jak wziąć się za szósty - "Szał pracy" - trudno, będzie nie po kolei, później to nadrobię.
"Weterynarz w zaprzęgu" kończył się wyjazdem Jamesa do Londynu, gdzie miał wstąpić do RAF-u. Nie wiem, co się z nim działo w książce "Weterynarze mogą latać", bo dopiero w tym tomie rozpoczyna kurs pilotażu. Herriot dzielnie znosi szkolenie, próbuje wykonywać często sprzeczne ze sobą polecenia nerwowego instruktora i cierpliwie znosi jego wybuchy gniewu. Bądź co bądź obcując z nieobliczalnym Siegfriedem i farmerami z Yorkshire nabrał odporności w kontaktach z ludźmi o trudnych charakterach. Tęskni jednak za żoną, nowonarodzonym synkiem, swoją pracą i ukochanymi krajobrazami. Relację z wojska przeplata wspomnieniami z praktyki w Darrowby. Jak zwykle, jest tu wiele zabawnych anegdot, ale także smutnych historii. Niemal się popłakałam czytając o samotnym człowieku, który popełnił samobójstwo po uśpieniu nieuleczalnie chorego psa. Wzruszyła mnie też opowieść o kocie - światowcu, który uczęszczał na wszelkie spotkania towarzyskie, a o włos uniknął śmierci. To, że przeżył, zawdzięczał głównie Tristanowi, który dał się wcześniej poznać jako nieodpowiedzialny lekkoduch. Teraz odsłonił inną stronę swej osobowości - wrażliwego człowieka i wielbiciela kotów.

9.01.2008

Virginia Woolf: "Orlando"


Niezwykła biografia fikcyjnej postaci, która na początku powieści jest szesnastoletnim arystokratycznym młodzieńcem z czasów elżbietańskich, a na końcu - w roku 1928 - trzydziestosześcioletnią poetką. Jego przemiana z mężczyzny w kobietę dokonuje się z dnia na dzień i nie ma wpływu na poczucie tożsamości: zachowuje pamięć o swojej przeszłości i nadal pozostaje tą samą osobą. Przez ponad 300 lat pisze wciąż ten sam poemat, za który w końcu dostaje nagrodę literacką.
"Orlando" traktuje o dwoistości ludzkiej natury, o androgynizmie i biseksualności oraz kulturowych uwarunkowaniach i społecznych rolach przypisywanych i narzucanych obu płciom. Ma bez wątpienia wydźwięk feministyczny, ale jest nie tylko powieścią "genderową". To jednocześnie wywód na temat istoty pisarstwa i zarys historii literatury angielskiej od XVI wieku po XX. Kolejne epoki i panujące w nich trendy literackie znajdują odbicie w epizodach z życia bohatera/ bohaterki, zmianach stylu narracji, scenerii, klimatu. Nie jestem dość mocna w temacie, żeby rozpoznać i docenić wszystkie te smaczki, ale znalazłam tu aluzje do twórczości Jane Austen, Emily Brontë, Conrada i D.H. Lawrence'a.
W książce znajdują się sceny niezwykłej urody, czasem niesamowite, zawsze bardzo obrazowe; przypominają mi "Sto lat samotości" i inne powieści z nurtu realizmu magicznego. "Orlando" zawiera też wiele celnych, wnikliwych uwag na tematy filozoficzne, egzystencjalne i społeczne. Przytoczę jedno zdanie: "Serce człowieka nie zna silniejszej namiętności niż żądza nakłonienia innych do własnych przekonań." Być może to uogólnienie nie dotyczy całej ludzkości, ale do mojej ciotki pasuje jak ulał.
Mimo wszelkich walorów i niewątpliwej oryginalności powieść mnie nie zachwyciła. Ironiczny dystans autorki do opisywanej postaci, jej umowność wykluczająca psychologiczne prawdopodobieństwo sprawiają, że książka nie angażuje emocjonalnie czytelnika: nie sposób przejmować się losami Orlanda. Maniera pisarska Virginii Woolf - niejednolity styl narracji, epizodyczna fabuła przerywana licznymi dygresjami i erudycyjnymi dywagacjami - jak dla mnie okazała się nużąca. Przerywałam lekturę co kilkadziesiąt stron z uczuciem, że się rozpraszam, gubię wątek i cały sens mi umyka.
Nie jest to literatura, którą się pochłania - moim zdaniem należy ją przyjmować w małych dawkach.

6.01.2008

Mika Waltari: "Obcy przyszedł na farmę"


Obcy przyszedł na farmę wiosennego dnia o zmierzchu. A jego przybycie zapoczątkowało zmiany w podupadłym gospodarstwie i życiu jego trojga mieszkańców. Z początku nie wiemy nic o przybyszu i gospodarzach. Bohaterowie są skryci i małomówni, nie zadają pytań i niewiele ujawniają ze swojej przeszłości. Zaufanie i bliskość zrodzi się ze wspólnej pracy i wówczas poznamy historie ich zycia i powody, dla których się tu osiedlili.
"Obcy przyszedł na farmę" to powieść o życiu i śmierci, ludzkiej sile i słabości, miłości i nienawiści. Szczególną rolę odgrywa tu przyroda, której Waltari nadaje wymiar wręcz sakralny. Praca na roli jest dla bohaterów nie tylko źródłem utrzymania, lecz przede wszystkim spełnianiem powinności wobec ziemi, a kontakt z naturą - lekarstwem dla duszy. Pisarz podejmuje w niej również temat alkoholizmu, z którym sam się zmagał. Ta współczesna, kameralna opowieść bardzo się różni od znanych mi powieści historycznych Waltariego, choć i tu odnajdziemy charakterystyczne dla jego twórczości motywy i melancholijny nastrój. Swoją mroczną tonacją, fatalizmem i dramatycznym finałem przypomina antyczną tragedię. Mimo to jest w niej coś krzepiącego: przekonanie, że człowiek może się odrodzić tak jak natura wiosną, że bolesną przeszłość da się oddzielić grubą kreską i zacząć wszystko na nowo. Bo, jak mawia jeden z bohaterów, "Wszystko można, jeśli się bardzo chce".

3.01.2008

Georges Simenon: "Głowa skazańca"


W podparyskim Saint-Cloud zamordowano bogatą Amerykankę i jej francuską pokojówkę. Policja ujęła młodego dostawcę Josepha Heurtin, którego widziano tamtej nocy w okolicy. Również liczne ślady butów i odciski palców pozostawione na miejscu zbrodni należały do niego. Wobec tych dowodów podejrzany, który odmawiał wszelkich zeznań, powtarzając tylko, że nikogo nie zabił, został osądzony i skazany na karę śmierci za podwójne morderstwo. Ale Maigretowi ta sprawa nie daje spokoju: Heurtin nie miał motywu, aby popełnić tę zbrodnię - nie znał żadnej z kobiet, a z willi niczego nie skradziono. Jest przekonany, że domniemany zabójca jest niewinny, albo niepoczytalny, a prawdziwy zbrodniarz pozostaje gdzieś w ukryciu, bezkarny. Aby go zdemaskować decyduje się na bardzo ryzykowne posunięcie, które, w przypadku niepowodzenia, będzie go drogo kosztować. Ale komisarz gotów jest położyć na szali swoją karierę - w końcu chodzi tu o ludzkie życie.
W kryminałach Simenona częstokroć dochodzi do psychologicznej rozgrywki między policją a podejrzanym. W "Głowie skazańca" Maigretowi przyjdzie się zmierzyć z umysłem tyleż błyskotliwym co spaczonym.