30.09.2008

Henning Mankell: "Zapora"

Pewnej jesiennej nocy dwie nastolatki napadają na taksówkarza, który umiera w wyniku doznanych obrażeń. Sprawczynie po zatrzymaniu przyznają się do winy, ale nie wykazują cienia skruchy. Twierdzą, że potrzebowały pieniędzy i nie znały ofiary. W tym samym czasie koło bankomatu w innej części miasta znaleziono zwłoki mężczyzny z raną na głowie. Zmarły był niezależnym konsultantem, specjalistą od systemów komputerowych. Na pozór nic nie łączy obu zdarzeń, ale Kurt Wallander podejrzewa, że istnieje między nimi jakiś związek. Jak się wkrótce okaże, intuicja i tym razem go nie zawiodła. Kluczem do rozwiązania kryminalnej zagadki będzie zawartość twardego dysku w komputerze denata, chroniona systemem zabezpieczeń. Jak komisarz, człowiek starej daty, nienawykły do technicznych nowinek, poradzi sobie z firewallem - tytułową zaporą?
To już, niestety, ostatnia część cyklu Henninga Mankella o komisarzu Wallanderze. Tak jak i w poprzednich powieściach oprócz intrygi kryminalnej i dochodzenia krok po kroku do prawdy, czytelnik otrzymuje wnikliwy portret psychologiczny głównego bohatera, a także garść refleksji na temat kierunku w jakim zmierza Szwecja i cały świat. Tym razem głównym motywem są zagrożenia, jakie niesie ze sobą korzystanie z sieci komputerowych, zarówno w skali globalnej, jak jednostkowej.
"Zapora" ma pewne słabości, rozwiązania fabularne nie do końca mnie przekonują. Jakoś trudno uwierzyć w ogólnoświatowy spisek, którego epicentrum przypadkiem znalazło się w prowincjonalnym Ystad. Zdumiewa nieudolność szwedzkiej policji, która pozwala morderczyni wyjść ot, tak sobie, z komendy. Sam Wallander też daje się podejść jak dziecko, co można wytłumaczyć chyba tylko desperacją wynikłą z samotności i przepracowania. Mimo tych zastrzeżeń książkę połknęłam migiem i żałuję, że nie będę już mogła towarzyszyć komisarzowi w kolejnych śledztwach.

22.09.2008

H.P. Lovecraft: "Najlepsze opowiadania" tom 1

I znów "straszne historie", ale zupełnie inne od poprzednich, bo spod pióra klasyka literatury grozy i science fiction. Podobnie jak Ravena, postanowiłam i ja się w końcu dowiedzieć, co to takiego te "klimaty jak z Lovecrafta" i sięgnęłam po pierwszy tom "Najlepszych opowiadań" jego autorstwa.
Zbiór opatrzony jest wstępem i przypisami (aż nazbyt licznymi) S.T. Joshiego, badacza życia i twórczości Howarda Phillipsa Lovecrafta i zilustrowany fotografiami. Zawiera cztery utwory: opowiadania "Szczury w murach", "Kolor z przestworzy" i "Koszmar w Dunwich" oraz krótką powieść "W górach szaleństwa".
Bohater pierwszego opowiadania powraca do Anglii, którą jego przodek opuścił kilkaset lat wcześniej po rodzinnej tragedii. Zamieszkuje w rodowej siedzibie - średniowiecznym zamku, w którego murach, mimo przeprowadzenia gruntownego remontu, nocami słyszy niepokojące odgłosy...
Akcja "Koloru z przestworzy" toczy się na zapadłej prowincji gdzieś w Nowej Anglii. Upadek meteoru powoduje anomalie w przyrodzie, degradację okolicy i niewytłumaczalny, przerażający koniec
całej farmerskiej rodziny.
W podobnej scenerii rozgrywa się "Koszmar w Dunwich", gdzie
całemu światu zagraża straszne niebezpieczeństwo w wyniku tajemnych rytuałów odprawianych przez pewną zdegenerowaną rodzinę.
"W górach szaleństwa" to relacja z ekspedycji naukowej na Antarktydę. Jej uczestnicy dokonują niezwykłego odkrycia, które wielu z nich przypłaca życiem, a nad światem znów zawisa groźba zagłady.
Lovecraft rzeczywiście potrafił stworzyć niepokojącą atmosferę, a obywał się
przy tym bez duchów, diabłów, wilkołaków i tym podobnych tradycyjnych strachów. W jego utworach przeraża to, co obce i niepojęte: przybysze z kosmosu lub innego wymiaru, pradawne istoty ukryte w głębinach oceanów lub wnętrzu niezbadanych lądów. Najlepszy efekt osiąga, gdy do końca zachowuje tajemnicę co do natury zagrożenia, pozostawia miejsce dla wyobraźni i domysłów czytelnika. Dlatego bardziej podobały mi się opowiadania od ostatniego utworu, w którym zbyt wiele ujawnił i gdzie nie zdołał uniknąć antropocentryzmu. Bo choć opisane przez niego istoty wyglądem i budową w niczym nas nie przypominają, to ich działania i stworzona przez nie cywilizacja są aż nazbyt podobne do ludzkich.
Opowiadania Lovecrafta chwilami kojarzyły mi się z niektórymi odcinkami "Z archiwum X" - pisarz zainspirował, jak sądzę, scenarzystów serialu. Nastrój grozy potęguje sceneria: dzikie i ponure krajobrazy, stare domy i ruiny.
Styl narracji i język są specyficzne: w zasadzie oschła, beznamiętna relacja, niemal pozbawiona dialogów, a przy tym iście barokowe opisy, pełne kwiecistych epitetów. Pisarz miał upodobanie do archaizmów i nadużywał przymiotników takich jak plugawy, bluźnierczy, nieludzki, potworny, niewyobrażalny itp. Ta maniera nie każdemu przypadnie do gustu, ale moim zdaniem warto się z Lovecraftem zapoznać, choć w większych dawkach jest nieco nużący.

19.09.2008

Anna Fryczkowska: "Straszne historie o otyłości i pożądaniu"

„Straszne historie o otyłości i pożądaniu” - ten tytuł i rysunek na okładce zaciekawiły mnie, ale i wprowadziły w błąd. Spodziewałam się opowiastek w tonie prześmiewczym o paniach walczących z nadwagą, czegoś pomiędzy Bridget Jones i Chmielewską. A przeczytałam interesującą, współczesną powieść, której tematyka wcale nie ogranicza się do wyżej wymienionych kwestii. Owszem, jest w niej mowa o przyczynach zaburzeń w odżywianiu, o społecznej presji, która nakazuje zachować szczupłą sylwetkę i młodzieńczy wygląd bez względu na wiek. Ale też o mężczyznach stawiających kobietom wymagania, z jakich sami czują się zwolnieni i o kobietach, które potulnie poddają się temu dyktatowi byle tylko zyskać akceptację. O potrzebie uczuć i nieumiejętności porozumiewania się z najbliższymi, zdawałoby się, osobami. O samotności w pojedynkę i we dwoje. I o jeszcze paru rzeczach.
Cienka książeczka, a treściwa.
Dwie kobiety zakwaterowane we wspólnym pokoju na wczasach odchudzających różnią się od siebie jak dzień od nocy: wiekiem, charakterem, doświadczeniem życiowym, stosunkiem do świata i własnej osoby. Nawet powody, dla których się tu znalazły, są odmienne. Nic dziwnego, że nie darzą się nawzajem sympatią, a ledwie tolerują. Nietrudno zgadnąć, że w końcu dojdą do porozumienia, ale nie przyjdzie im to łatwo ani bezboleśnie.
Mimo to, książka mnie zaskoczyła i to nie raz: a to nieprzewidzianym zwrotem akcji, a to ujawnieniem nowych informacji, które zmusiły mnie do zmiany wcześniej powziętej opinii o bohaterkach, to znów jakimś zdaniem, które uderzyło mnie trafnością, skłoniło do myślenia albo po prostu mi się spodobało. Tak jak te:
Jaka jest cena za utrzymanie małżeństwa? Jak bardzo trzeba zapomnieć o sobie, żeby z kimś być?
To okropne, mieć już tyle lat, a wciąż nie umieć żyć.
To sfrustrowana Baśka. A to Janina, gdy uświadomiła sobie, że od jej decyzji może zależeć cudze życie:
Nie czuła się jednak na siłach być Bogiem. Może sprawy się same rozwiążą.
Czy Bóg też czasem tak myśli?
Narracja na przemian przedstawia punkt widzenia obu bohaterek. Anna Fryczkowska w swojej debiutanckiej powieści bezceremonialnie traktuje sprawy związane z cielesnością: seksem, chorobą, starością, śmiercią. Opisy są bardzo zmysłowe - chwilami drastyczne, gdy mowa o defektach urody i odstręczających woniach, to znów apetyczne - jak w przypadku frykasów, które wodzą na pokuszenie Baśkę i Janinę.
I choć nie przepadam za tzw. literaturą kobiecą, to "Straszne historie..." mogę z czystym sumieniem polecić wszystkim czytelniczkom, nawet jeśli nie dotyczą ich kłopoty z nadwagą ani problemy małżeńskie. Mężczyznom też ta lektura nie zaszkodzi, a kto wie, czy nie pomoże.

17.09.2008

Jules Verne: "Michał Strogow - kurier carski"

Fabuła powieści Julesa Verne'a osnuta jest na tle fikcyjnej inwazji tatarskiej na Syberię w XIX wieku. Były pułkownik Iwan Ogarew, zdegradowany i skazany na zesłanie przez Wielkiego Księcia, poprzysiągł mu zemstę. Zdołał podburzyć koczownicze plemiona przeciwko rosyjskiemu panowaniu w Azji. W wyniku najazdu łączność telegraficzna została przerwana, więc car wysyła kuriera do Irkucka, aby ostrzec brata przed zdrajcą. Strogow, podając się za kupca, wyrusza z Moskwy na wschód i różnymi środkami lokomocji przemierza kraj ogarnięty wojną. W niebezpiecznej podróży towarzyszy mu poznana w pociągu dziewczyna, która zdąża do Irkucka do ojca - zesłańca.
Książkami Verne'a zaczytywałam się w bardzo wczesnej młodości. Od tego czasu wiele wody upłynęło, ja się postarzałam, ale ta proza chyba też. Jak na wymagania dzisiejszego czytelnika akcja wydaje się mało dynamiczna, a postaci zbyt schematyczne, czarno-białe. Raczej trudno identyfikować się tytułowym bohaterem, takim, co to "nie gniotsa, nie łamiotsa", a na dodatek jest duszą i ciałem oddany sprawie caratu; o innych jego przymiotach niewiele się dowiadujemy. Autor obficie posługuje się stereotypami narodowościowymi w opisie Rosjan, Tatarów i Cyganów, szczególnie rzuca się to w oczy w przypadku zagranicznych korespondentów - Anglika i Francuza, których Strogow co i rusz spotyka po drodze. Choć z drugiej strony - to oni wnoszą do powieści nieco humoru. Od początku też wiadomo, że bohater, mimo wszelkich przeszkód, wypełni swe zadanie, Rosja nie dozna uszczerbku terytorialnego, a Wielkiemu Księciu włos z głowy nie spadnie.
"Michał Strogow - kurier carski" to powieść przygodowa dla młodzieży. Nie ma tu elementów fantastycznych, ani szczegółów technicznych tak częstych w innych książkach Verne'a. Są za to nieźle oddane realia XIX-wiecznej Rosji.
Książka, wydana przez Hachette, ma twardą okładkę i zachęcającą cenę. Dla mnie dużym plusem jest wszyta tasiemka - zakładka. Pamiętam, że dawno temu, zanim nastały niechlujnie klejone paperbacki rozsypujące się zaraz po otwarciu, książki często zaopatrzone były w takie udogodnienie dla czytelnika. Mała rzecz, a cieszy. Minusem jest sprzedaż wiązana (trzeba nabyć 2 pozycje różnych autorów) oraz mnóstwo literówek i błędów typu: dwa wyrazy zrośnięte w jeden. Czy wydawnictwa nie zatrudniają już korektorów?


11.09.2008

Yrsa Sigurdarđóttir: "Trzeci znak"

Kryminały czytam namiętnie od lat, a literatura skandynawska należy do moich ulubionych. Toteż bardzo się ucieszyłam, gdy na bibliotecznej półce dostrzegłam "Trzeci znak" islandzkiej pisarki Yrsy Sigurdarđóttir.
Dziekan Wydziału Historii doznaje szoku, gdy na terenie uniwersytetu w Reykjaviku znajduje okaleczone zwłoki jednego ze swoich studentów. Zamordowany Harald Guntlieb, Niemiec przebywający w Islandii w ramach wymiany studenckiej, był nie lada ekscentrykiem. Po dziadku przejął zainteresowanie czarną magią i procesami o czary wraz z kolekcją książek i innych eksponatów poświęconych tej tematyce. Praca, do której zbierał materiały, miała dotyczyć polowań na czarownice w kraju, gdzie w odróżnieniu od reszty Europy, ofiarami prześladowań byli niemal wyłącznie mężczyźni. Harald prowadził nader swobodny tryb życia, nie stronił od narkotyków i to jego dealera oskarżono o dokonanie morderstwa. Ale rodzice denata uważają, że dochodzenie było pobieżne, a policja zatrzymała niewłaściwego człowieka. Wynajmują prawniczkę z Reykjaviku, która nie ma wprawdzie doświadczenia w sprawach kryminalnych, ale zna miejscowe układy i język niemiecki. W prowadzeniu śledztwa ma jej pomagać zaufany pracownik Guntliebów - były policjant Matthew.
Główna bohaterka,Thora, z miejsca zyskała moją sympatię. Ta trzydziestoparoletnia rozwódka ma zdrowy stosunek do rzeczywistości, ze stoickim spokojem i humorem traktuje problemy, jakich przysparzają jej dzieci, były mąż, klienci i sekretarka (chyba najgorsza podwładna, jaką można sobie wyobrazić). Jej perypetie osobiste i zabawne utarczki z Matthew, wynikające z różnicy charakterów i stylów życia, stanowią kontrast z mrocznymi tajemnicami, w jakie się zagłębia na gruncie zawodowym i łagodzą dość ponurą tonację powieści.
„Trzeci znak” to solidny kryminał z ciekawą intrygą i dobrze stopniowanym napięciem. Autorka potrafi konstruować wiarygodne postaci i żywe dialogi. Atrakcyjności książce dodają interesujące informacje na temat historii Islandii oraz świetnie uchwycone tło obyczajowe ukazujące życie współczesnych mieszkańców tego kraju.
Moje uznanie dla pisarki jest tym większe, że, jak dowiaduję się z notki biograficznej, Yrsa Sigurðardóttir ukończyła inżynierię budowlaną i nadal pracuje w swoim zawodzie. Zadebiutowała książkami dla dzieci, a „Trzeci znak” to jej pierwsza powieść dla dorosłych i początek cyklu kryminałów z Thorą w roli głównej. Z niecierpliwością czekam na następne części!

8.09.2008

Douglas Adams: "W zasadzie niegroźna"


"W zasadzie niegroźna" to ostatni już tom "trylogii w pięciu częściach" Douglasa Adamsa. Tytuł książki to jedyne, co pozostało na temat Ziemi w kolejnej edycji przewodnika "Autostopem przez Galaktykę" po opracowaniu przez redaktorów wydawnictwa materiałów, które Ford Perfect zbierał przez 15 lat. Cały cykl, jak i poszczególne jego części, ma luźną strukturę: fabuła rozpada się na szereg historyjek i epizodów gęsto przeplatanych dygresjami. Chwilami można się w tym pogubić i nabrać przekonania, że jest to po prostu totalna zgrywa ze wszystkiego, a autor mnożąc kolejne, coraz bardziej absurdalne pomysły, zdążył zapomnieć, o czym pisał w poprzednich tomach. Na koniec okazuje się jednak, że poszczególne wątki w logiczny sposób łączą się ze sobą, a fabuła, zatoczywszy wielkie koło, wraca do punktu wyjścia. W kulminacyjnej scenie nareszcie ujawnia się sens enigmatycznej odpowiedzi na pytanie o Życie, Wszechświat i Całą Resztę...
"W zasadzie niegroźna", tak jak i poprzednie części cyklu, zawiera wiele dowcipnych, często zjadliwych, ale celnych obserwacji, m.in. na temat wielkich korporacji, telewizji, pędu do kariery, postępu technicznego. Świetny jest opis awarii statku kosmicznego, w którym każdy użytkownik komputera może bez trudu rozpoznać własne problemy i frustracje związane z posługiwaniem się oprogramowaniem Microsoftu (te idiotyczne komunikaty o błędach!). Tekst jest za długi, żeby go przytaczać, zacytuję więc krótki fragment również odnoszący się do zaawansowanej technologii i zweryfikowany doświadczeniem:
Główna różnica między tym, co może się zepsuć, a tym, co nie może się w żaden sposób zepsuć polega na tym, że jeśli zepsuje się to, co nie może się w żaden sposób zepsuć, zwykle okazuje się, że nie można tego ani zdemontować, ani naprawić.

4.09.2008

Ernest Hemingway: "Słońce też wschodzi"


Po przerwie spowodowanej wakacyjnymi wyjazdami oraz awarią komputera ciężko mi wrócić do pisania, a tymczasem stos przeczytanych książek stale się powiększa. Cóż, spróbuję jakoś się uporać z zaległościami. Na pierwszy ogień - pierwsza powieść Ernesta Hemingwaya.
Akcja toczy się w latach '20, głównym bohaterem i narratorem jest amerykański dziennikarz Jake Barnes. Kocha on z wzajemnością Angielkę lady Brett Ashley. Ale romansu nie będzie - ich miłość musi pozostać niespełniona z powodu ran, jakie odniósł na wojnie. On wydaje się pogodzony z losem, stara się nie myśleć o swoim kalectwie. Ona się miota i sypia z kim popadnie. Oboje ostro piją, podobnie jak ich towarzystwo złożone z pisarzy, artystów, arystokratów i obiboków. Najpierw w Paryżu, później w Hiszpanii, dokąd udają się łowić ryby i oglądać walki byków podczas Sanfermines w Pampelunie.
"Słońce też wschodzi" próbowałam przeczytać już jako nastolatka, ale szybko się zniechęciłam. Mimo upływu lat gust mi się widocznie nie zmienił, bo walczyłam z pokusą, żeby ją szybciutko odłożyć na półkę. Dawno żadna książka tak mnie nie znudziła. Brnęłam przez nią z samozaparciem spodziewając się jakiegoś dramatycznego rozstrzygnięcia, ale się go nie doczekałam. Nie dość, że akcja jest wątła, to opisy wyglądają tak, jakby Hemingway przeprowadzał inwentaryzację: są dokładne, wręcz drobiazgowe, ale suche, brak im zmysłowości, nie stwarzają nastroju. Np. wylicza ulice, które bohater przemierza w drodze z biura do baru i skrzętnie rejestruje wszystkie jego czyności po wstaniu z łóżka. Do tego dodać należy irytujące postacie, szczególnie Brett. Ta femme fatale zawdzięcza powodzenie u mężczyzn urodzie i przystępności, a może też umiejętności dotrzymania im kroku w konsumpcji alkoholu. Za to nie grzeszy rozsądkiem, obca jest jej również dyskrecja, umiejętność przewidywania konsekwencji swoich czynów i brania za nie odpowiedzialności. Kobieta ma 34 lata i dwa małżeństwa za sobą, a zachowuje się jak niedojrzała gąska. Jake natomiast wydaje mi się wyidealizowany, podejrzewam, że autor sportretował siebie takim, jak chciał być postrzegany.
Najlepsze, moim zdaniem, są w książce fragmenty dotyczące corridy i sylwetki matadorów - czuje się, że Hemingway znał i rozumiał ten świat. I jeszcze słynna odpowiedź Mike'a Campbella na pytanie, w jaki sposób zbakrutował: "Na dwa sposoby. Stopniowo, a potem nagle." Trochę mało, jak na dzieło noblisty. Toteż dziwi mnie, że "Słońce też wschodzi" figuruje na liście najlepszych współczesnych powieści anglojęzycznych (http://www.time.com/time/2005/100books/the_complete_list.html), a "De Agostini" wydało tę książkę w serii Arcydzieła Literatury Współczesnej. Jeśli ktoś z Szanownych Czytelników dostrzegł w niej jakieś walory, które ja prześlepiłam, będę wdzięczna za komentarz z ich wskazaniem.