6.05.2009

Yrsa Sigurðardóttir: "Weż moją duszę"

Zdążyłam już przeczytać trzecią powieść Yrsy Sigurðardóttir, a dotąd nie napisałam nic o jej drugiej książce. A wydaje mi się, że zasługuje na kilka słów, bo to naprawdę dobry kryminał, z takich, jakie lubię: oprócz intrygi jest tu miejsce na ciekawe postacie, garść obserwacji obyczajowych tudzież refleksji o życiu.
Tym razem Thora przyjeżdża do nadmorskiego hotelu - spa na prośbę klienta, dla którego sporządziła umowę kupna nieruchomości. Twierdzi on, że obiekt jest nawiedzany przez zjawę i ma złą aurę, co w oczywisty sposób kłóci się z jego przeznaczeniem jako ośrodka wypoczynku i praktyk ezoterycznych. Prawniczka ma zbadać sprawę na miejscu i orzec, czy można to zakwalifikować jako błąd prawny. Tuż po jej przyjeździe znika architektka, która hotel zaprojektowała, a jej zwłoki zostają odnalezione na plaży. A potem ofiarą morderstwa pada hotelowy bioenergoterapeuta. Czyżby to miejsce rzeczywiście było przeklęte? Co łączy te zbrodnie z wydarzeniami z przeszłości, do których nawiązuje wstrząsający prolog? Z odnalezionych starych dokumentów i rozmów z mieszkańcami okolicy Thora rekonstruuje ponurą historię sprzed kilkudziesięciu lat i doprowadza do wyjaśnienia sprawy. Ponownie pomaga jej w tym były policjant Matthew, który szczęśliwym trafem akurat przyleciał na kilka dni do Islandii.
"Weź moją duszę", podobnie jak poprzednia powieść islandzkiej pisarki, ma mroczny klimat nieco tylko rozjaśniony humorem i trudno go uznać za lekką pozycję rozrywkową. Ale świetnie się czyta i nie zapomina tuż po odłożeniu książki.