Skandalizująca malarka i performerka Esther Glass wpada na pomysł, aby wystawić samą siebie na aukcji w Sotheby's. Brzmi szokująco i perwersyjnie? Ale bez obaw: nie chodzi o handel żywym towarem i niewolnictwo. Esther nie tyle się sprzedaje, co wypożycza na tydzień. Każdego dnia będzie się wcielać w jedną z siedmiu kobiet namalowanych przez wielkich mistrzów, a nabywca otrzyma nagrany i zmontowany efekt tych działań. Autorka ustami swojej bohaterki usiłuje przekonać czytelnika o doniosłości artystycznej tego projektu i jego funkcji terapeutycznej. Esther wczuwając się w portretowane kobiety dokonuje jakoby wglądu w siebie i poznaje własną wartość. Dla mnie w tym odgrywaniu ról jest tyle artyzmu, co w przedszkolnym przedstawieniu, ale bez jego świeżości i autentyzmu, za to z kosztownymi rekwizytami.
Po przeczytaniu informacji na okładce miałam nadzieję, że jeśli nawet fabuła i styl nie okażą się porywające, to przynajmniej dowiem się czegoś o tych siedmiu obrazach i modelkach, które do nich pozowały. Miranda Glover specjalizuje się
bowiem w historii sztuki i designu i podobno pisuje książki z tej dziedziny. Ale zamiast wnikliwej analizy dzieł i ciekawych informacji o sportretowanych postaciach dostałam garść plotek i banalnych uwag. Cóż, "Arcydzieło" nie jest arcydziełem, tylko czytadłem, na domiar złego pretensjonalnym. A w każdym razie pretensjonalna jest jego bohaterka i uprawiana przez nią sztuka.
5.03.2015
Miranda Glover - "Arcydzieło"
Etykiety:
"Arcydzieło",
Miranda Glover,
powieść obyczajowa,
sztuka współczesna
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz