4.09.2008

Ernest Hemingway: "Słońce też wschodzi"


Po przerwie spowodowanej wakacyjnymi wyjazdami oraz awarią komputera ciężko mi wrócić do pisania, a tymczasem stos przeczytanych książek stale się powiększa. Cóż, spróbuję jakoś się uporać z zaległościami. Na pierwszy ogień - pierwsza powieść Ernesta Hemingwaya.
Akcja toczy się w latach '20, głównym bohaterem i narratorem jest amerykański dziennikarz Jake Barnes. Kocha on z wzajemnością Angielkę lady Brett Ashley. Ale romansu nie będzie - ich miłość musi pozostać niespełniona z powodu ran, jakie odniósł na wojnie. On wydaje się pogodzony z losem, stara się nie myśleć o swoim kalectwie. Ona się miota i sypia z kim popadnie. Oboje ostro piją, podobnie jak ich towarzystwo złożone z pisarzy, artystów, arystokratów i obiboków. Najpierw w Paryżu, później w Hiszpanii, dokąd udają się łowić ryby i oglądać walki byków podczas Sanfermines w Pampelunie.
"Słońce też wschodzi" próbowałam przeczytać już jako nastolatka, ale szybko się zniechęciłam. Mimo upływu lat gust mi się widocznie nie zmienił, bo walczyłam z pokusą, żeby ją szybciutko odłożyć na półkę. Dawno żadna książka tak mnie nie znudziła. Brnęłam przez nią z samozaparciem spodziewając się jakiegoś dramatycznego rozstrzygnięcia, ale się go nie doczekałam. Nie dość, że akcja jest wątła, to opisy wyglądają tak, jakby Hemingway przeprowadzał inwentaryzację: są dokładne, wręcz drobiazgowe, ale suche, brak im zmysłowości, nie stwarzają nastroju. Np. wylicza ulice, które bohater przemierza w drodze z biura do baru i skrzętnie rejestruje wszystkie jego czyności po wstaniu z łóżka. Do tego dodać należy irytujące postacie, szczególnie Brett. Ta femme fatale zawdzięcza powodzenie u mężczyzn urodzie i przystępności, a może też umiejętności dotrzymania im kroku w konsumpcji alkoholu. Za to nie grzeszy rozsądkiem, obca jest jej również dyskrecja, umiejętność przewidywania konsekwencji swoich czynów i brania za nie odpowiedzialności. Kobieta ma 34 lata i dwa małżeństwa za sobą, a zachowuje się jak niedojrzała gąska. Jake natomiast wydaje mi się wyidealizowany, podejrzewam, że autor sportretował siebie takim, jak chciał być postrzegany.
Najlepsze, moim zdaniem, są w książce fragmenty dotyczące corridy i sylwetki matadorów - czuje się, że Hemingway znał i rozumiał ten świat. I jeszcze słynna odpowiedź Mike'a Campbella na pytanie, w jaki sposób zbakrutował: "Na dwa sposoby. Stopniowo, a potem nagle." Trochę mało, jak na dzieło noblisty. Toteż dziwi mnie, że "Słońce też wschodzi" figuruje na liście najlepszych współczesnych powieści anglojęzycznych (http://www.time.com/time/2005/100books/the_complete_list.html), a "De Agostini" wydało tę książkę w serii Arcydzieła Literatury Współczesnej. Jeśli ktoś z Szanownych Czytelników dostrzegł w niej jakieś walory, które ja prześlepiłam, będę wdzięczna za komentarz z ich wskazaniem.

20 komentarzy:

david santos pisze...

Great!!!
Congratulations.

Anonimowy pisze...

Mam chyba wszystkie dzieła Hemingwaya jakie wydało DeAgostini w rzeczonej serii. Słońce też wschodzi również. No aleś mi Bruixo zbudowała podłoże pod lekturę. :) Przeczytam oczywiście, po to kupiłem. Szkoda jednak, że nie trzyma poziomu Starego człowieka i morza, które czytałem z prawdziwą przyjemnością.
Zacznę jednak przygodę z Hemingwayem od jego bardziej znanych powieści: Komu bije dzwon i Pożegnanie z bronią. Zacząłem też niedawno Wyspy na Golfsztromie.

Na pytanie o znalezione zalety Słońce też wschodzi Ci nie odpowiem, obiecuję jednak, że gdy będę czytał, bedę ich szukał. :)

Pozdrawiam serdecznie,
Cieszę się, że wróciłaś, i że znowu piszesz. :)

Bruixa pisze...

Drogi Uczniu!
Mam nadzieję, że nie zniechęciłam Cię do lektury - może Tobie ta powieść przypadnie do gustu, kto wie?
Spośród znanych mi dzieł Hemingwaya najbardziej podobało mi się "Komu bije dzwon", może z racji tematu, który jest mi duchowo bliski. Czytałam ją dawno temu, a nadal sporo pamiętam. Ciekawe, czy teraz też by mi się podobała.
"Pożegnanie z bronią" też czytałam chyba w ogólniaku i prawie nic mi nie zostało w pamięci, ale też nie przypominam sobie, żeby mi ta powieść sprawiała problemy albo wynudziła ponad miarę. Innych powieści Hemingwaya dotąd nie zaliczyłam, ale opowiadania dosyć mi się podobały.
Ciekawa jestem Twoich wrażeń z lektury - jak już przeczytasz "Słońce też wschodzi", koniecznie napisz, co o tym sądzisz!

Pozdrawiam :)

Anonimowy pisze...

A mnie mimo wszystko zainteresowała ta pozycja czytając twoją recenzję.
Może jak będzie w bibliotece to po nią sięgnę.

Bruixa pisze...

No cóż, Judytto - jak już pisałam powyżej - niewykluczone, że Tobie się ta powieść spodoba. Ludzie mają różne upodobania i różne rzeczy do nich przemawiają (albo i nie).

Anonimowy pisze...

Bruixa,
Co do Hemingwaya, to jakos mnie nie ciagnie, ale dawno dawno temu przeczytalam artykul w Twoim Stylu o Polce, z ktora on wlasnie remoansowal bedac w Hiszpanii. Moze ta "gaska" to ta Polka?

Bruixa pisze...

Monie, w portalu ksiazki.wp.pl znalazłam informację, że pierwowzorem postaci Brett była angielska arystokratka lady Duff Twysden, którą Hemingway poznał w Paryżu w 1925. Z Polką być może romansował kiedy indziej - zdaje się, że miał sporo romansów na koncie.

Anonimowy pisze...

ksiazka ta moze zniechecac, ale nie dziwie sie, ze zostala uznana za jedna z najlepszych dziel.
jestem w 11 klasie, na wymianie w USA. wlasnie skonczylismy omawiac ta ksiazke, po angielsku oczywiscie. w kazdym paragrafie mozna znalezc wiele symboli itp. nie mozna przebrnac przez ta ksiazke jak przez harrego pottera czy nawet trylogie sienkiewicza. czytalismy ja po 10 stron dziennie, omawialismy w szkole przez prawie miesiac. w ta ksiazke trzeba sie wczytac, szukac, zauwazac wszystkie symbole, uwazac na powtorzenia. np to ze jedna osoba w wyscigu z bykami zginela przed 'ringiem' a reszta zostala tylko poturbowana na ringu, moze oznaczac, ze byk to np brett ktora skrzywdzila mezczyzn (emocjonalnie), a osoba ktora zginela to Jake, ktory byl troche jak obserwator.
od Hemingwaya nigdy nie nalezy oczekiwac zwrotow akcji itp..
pisal ta ksiazke miesiacami, strona dziennie jak nie mniej.. kazde slowo jest dobrane..
pozdrawiam.

Bruixa pisze...

Cześć!
Co do symboli, to zwykle je wyłapuję, a tu ich jakoś nie zauważyłam. Moim zdaniem książka ma pewną wartość jako zapis obyczajów i świadectwo epoki, ale nadal się upieram, że to nie jest arcydzieło o uniwersalnej wymowie i mistrzowskiej formie.
Pozdrawiam :)

Jacek Hajduk pisze...

trafiłem tu przypadkowo. właśnie przeczytałem "słońce dziś wschodzi", książka jest piękna i świetnie napisana, niesamowcie oddaje klimat i wciąga (dwa wieczory czytania!). chyba równie dobra, co "pożegnanie z bronią". pozdrawiam.

Bruixa pisze...

Witaj, highduke!
Jak widać, różne mamy upodobania. Mnie te 2 powieści nie zachwyciły, ale podobały mi się opowiadania Hemingwaya i "Komu bije dzwon".

Anonimowy pisze...

Trafiłem na Twój opis książki i absolutnie się z nim nie zgadzam. Oprócz tego, że książka jest pewnym hymnem pochwalnym dla tego co europejski i niepoznane a także odległe dla Amerykanina, jest to typowa powieść z kluczem, w której większość postaci ma swoje dość dokładnie oddane w powieści pierwowzory. Książka pełna jest tropów i symboli. Dość dokładne oddanie codzienność pokazuje, czym zajmowano się w Europie po wojnie - pod tym względem powieść oddaje klimat tamtych czasów idealnie. Część poświęcona corridzie, oprócz całej symbolik,i niesie również genialny opis tego niezrozumiałego dla reszty świata sportu. I książka jest dość trudna, przez co obecnie nie ma szans.

Bruixa pisze...

Myślę, że zawsze się znajdą ludzie, których trudniejsza literatura nie odstręcza, a wręcz pociąga. Mnie ta powieść nie przypadła do gustu - nie znalazłam w niej nic z tego, co mnie porusza, skłania do refleksji bądź zmiany sposobu myślenia czy postrzegania świata.

Anonimowy pisze...

Myślę że doszukiwanie się jakiś symboli w tym że prostaczka stratował byk ociera się o paranoje. Podczas tego święta co roku coś się komuś dzieje ,do tej pory. Poprostu wieśniaczek miał pecha i zginął a Hamigwayek to widział i opisał w książce.Nie rozumiem też ludzi, którzy się podniecają jakąś tam rozwiązłością tej książki , dla mnie jest zachowawcza i nudna jak flaki z olejem.

Bruixa pisze...

Każdy ma prawo do własnej interpretacji, bywa, że dostrzeże coś, co inni przegapili. Może się też zdarzyć nadinterpretacja i doszukiwanie się w utworze czegoś, czego w nim nie ma. Nie mnie to osądzać, zapisuję tylko własne wrażenia i opinie.

darkston pisze...

Po "Komu bije dzwon" przysiadłem się do "Słońce też wschodzi" z niepohamowaną myślą iż książka okaże się równie dobra jak ta pierwsza. Nie mogę powiedzieć, że się zawiodłem całkowicie, lecz tak jak Ty mam podobne odczucia, iż nie było to dzieło górnolotne. Jedyną ciekawą rzeczą jaka mi zapadła w pamieć to styl życia opisywanych postaci , takie ciekawe zamknięte koło jedzenie-picie-zabawa-jedzenie-picie-zabawa-... , a i jeszcze czasami danie komuś w mordę.

Bruixa pisze...

Hej, darkston :)
Dla mnie to przede wszystkim zapis obyczajów i stanu ducha "straconego pokolenia" po I WŚ.

percy pisze...

Czytałem "Słońce też wschodzi" parę razy, ale wiele lat temu. W mojej ocenie "Pożegnanie z bronią" i "Komu bije dzwon" są lepszymi powieściami, chociaż ta ostatnia jest zbyt długa. Należy pamiętać, że "Słońce ..." było pierwszym poważnym sukcesem Hamingwaya, może dlatego powieść nie rzuca na kolana. Mimo to widać w powieści usilną pracę pisarza nad formą, jednak w przeciwieństwie do wspomnianych i innych ("Krótkie szczęśliwe życie Franciszka ...", "Śniegi Kilimangaro") arcydzieł autora brakuje w niej jakiegoś mocnego, rozstrzygającego akcentu na końcu dzieła. W opini krytyków "Słońce ..." jest ilustracją tzw. straconego pokolenia, czyli młodych ludzi, zwłaszcza mężczyzn, którzy stracili czas i zdrowie w czasie I wojny światowej. W tym sensie jest to dobry opis życia niektórych z tego pokolenia, bo nie zapominajmy, że przeciętny Amerykanin czy Europejczyk nie miał czasu i pieniędzy na beztroskie życie w knajpach Paryża czy w Hiszpanii. Mnie osobiście urzekły opisy Paryża, Hiszpanii, biesiad etc. Gdy Hamingway opisuje łowienie pstrągów w lodowatej rzece w Hiszpanii, albo chłód czerwonego wina schłodzonego w strumieniu, to nabiera się ochoty na degustację. Poza tym książka rzeczywiście nie rzuca na kolana, doszukiwanie się w niej jakiegoś drugiego dna, symboli to chyba przesada, a jeśli istotnie jest to powieść symboliczna to nie jest zadaniem czytelnika domyśać się, że zraniony przed areną to bohater itd. Dla mnie najlepszą powieścią melodramatyczną hamingwaya jest mniej znana "Za rzekę, w cień drzew". Są tam mistrzowskie opisy nastrojów miłosnych bohatera, pułkownika armii amerykańskiej - polecam!

Bruixa pisze...

Percy, dziękuję za długi i ciekawy komentarz. Mnie opisy Hemingwaya wydały się raczej suche i beznamiętne, przyszło mi nawet do głowy, że są takie celowo, bo bohater, niejako w samoobronie, odcina się od uczuć. Jak widać, każdy odbiera książkę na swój sposób. "Za rzekę, w cień drzew" nie czytałam - melodramaty niezbyt mnie pociągają, ale może kiedyś zmienię zdanie i spróbuję.

Anonimowy pisze...

Jednym z kluczy jest trasa pielgrzymki szlakiem św. Jakuba do Santiago de Compostella. Jakoby Hemingway/Jake próbuje odnaleźć Boga i sens w pustym powojennym świecie. Miejsce, gdzie łowią ryby - to dodatkowo nawiązanie do Pieśni o Rolandzie - zginął w tym wąwozie. I pewnie mnóstwo jeszcze innych "tropów", ale zgadzam się z autorką bloga, że strasznie to się ciągnie i nuży. Bardzo wystylizowane i spięte. Współcześnie wszyscy od Hemingwaya odżegnują się właśnie za tę powieść - znajdziemy tam m.in homofobiczne reakcje na grupę tańczących gejów na początku powieści, którzy przychodzą z Brett. Jake ma ochotę ich "uderzyć / zmiażdżyć", za to że ruszają za mocno biodrami i są "tacy". Zarzuca mu się też antysemityzm, z powodu nieprzychylnego stereotypowego przedstawienia Cohna - bogatego Żyda, z dużym nosem, w okularach. Akcja faktycznie to tylko "gdzie zjemy", "co wypijemy", "gdzie pojedziemy". No, ale wg. teorii "góry lodowej" Hemingwaya - pokazuje on nam tylko "czubek góry lodowej", a reszty domyślić mamy się sami...No cóż, jak ktoś ma czas i ochotę, niech się domyśla i doszukuje :D