Po tę powieść sięgnęłam z dawnego sentymentu do Marka Krajewskiego, bo książki z Popielskim w roli głównej to już nie to, co seria o Breslau. Nie mam przekonania ani do bohatera, ani do kryminałów, w których morderca wybiera ofiary według jakiegoś symbolicznego i/ lub matematycznego klucza. A z taką zagadką mierzy się Popielski w tej książce.
Trzy osoby utopiły się w rzece po uprzednim zażyciu trucizny. Nie miały ze sobą nic wspólnego. Nie miały też powodu, by popełnić samobójstwo. Pewien ekscentryczny, albo wręcz szalony matematyk twierdzi, że zmusił je do tego demon Belmispar - "Władca liczb". Popielski w ramach prywatnego śledztwa usiłuje dociec prawdy. A przy okazji, na stare lata, płodzi syna. Akcja toczy się we Wrocławiu w 1956 roku z przeskokami do lat 70' i XXI wieku, kiedy to ów syn doprowadza do końca dzieło ojca.
Książka wydaje mi się wydumana i wysilona, jakby autor napotykał opór przy pisaniu. A czytelnik przy lekturze - brakowało mi napięcia i nie potrafiłam się dłużej skupić na fabule.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz