Powieść otwiera sekwencja chaotycznych obrazów, w których można się domyślać narkotycznych wizji, koszmarów sennych lub urojeń chorego umysłu. Nie wiadomo kim jest bohater, któremu się one zwidują i co mu się właściwie przydarzyło. On sam tego nie wie - doznał amnezji w wyniku urazów mózgu odniesionych w wypadku samochodowym. Nic nie pamięta i wiedzę o sobie zawdzięcza ludziom, którzy odwiedzają go w szpitalu. Ale czy może im wierzyć? I czy na pewno był to wypadek, czy też ktoś próbował go zamordować?
Punkt wyjścia jest interesujący, ale ciąg dalszy już nie, a rozwiązanie zagadki rozczarowuje. Michalis Machailidis wymyślił dość banalną historię i opowiedział ją w mało zajmujący sposób.
Po "Nocną jazdę" sięgnęłam ze względu na narodowość autora, jako że nowożytna literatura grecka jest mi niemal zupełnie nieznana, a mam do tego kraju pewien sentyment. Liczyłam na trochę lokalnego kolorytu, ale się przeliczyłam: akcja równie dobrze mogłaby się toczyć w każdym innym miejscu na świecie. O współczesnej Grecji nie dowiedziałam się niczego poza tym, że tam również działają rosyjscy bandyci i nie brak ludzi, którzy żyją na kredyt, nie myśląc o tym, że długi przyjdzie im kiedyś spłacić ze słonymi odsetkami. Odrażające postacie w odrażającej scenerii - i tyle. Nie polecam.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2 komentarze:
Czyli nic superowego a też mi się ta książka gdzieś przewinęła.
Pozdrawiam ciepło i życzę wyboru dobrych lektur:0
Zdecydowanie słaba książka, Judytto.
Prześlij komentarz