Niemiecki dyrygent światowej sławy przybywa do Wenecji na gościnne występy. W antrakcie premierowego spektaklu "Traviaty" w operze La Fenice zostaje otruty cyjankiem. Prowadzący śledztwo komisarz Guido Brunetti szybko odkrywa, że wiele osób z otoczenia denata mogło mu życzyć śmierci. Podobno kilku śpiewakom złamał karierę. Zarzucano mu przykry charakter i homofobię, a także nazistowską przeszłość.
"Śmierć w La Fenice" to pierwsza z serii powieści o komisarzu Brunettim, a zarazem pierwsza książka Donny Leon, która mi wpadła w ręce. Policjant z Wenecji, w odróżnieniu od większości literackich detektywów, nie jest typem zgorzkniałego samotnika, któremu praca przesłania, a nawet zastępuje życie prywatne. Brunetti ma żonę i dwoje nastoletnich dzieci, i choć nie przepada za arystokratycznymi teściami, wydaje się szczęśliwy w małżeństwie. A w pracy z filozoficznym spokojem podchodzi do pomysłów i wymagań szefa - bęcwała i karierowicza.
W tle mamy Wenecję oglądaną oczami Wenecjan i w niczym nie przypominającą pocztówkowych widoczków. Amerykańska pisarka, która mieszka tam od lat, ukazuje miasto po sezonie turystycznym, w gruncie rzeczy prowincjonalne, zatruwane przez okoliczne fabryki i niszczejące, którego chwała dawno przeminęła.
Niezły kryminał, sprawnie napisany, z dość zaskakującym zakończeniem.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
4 komentarze:
Brzmi nieźle. Może się skuszę w chwili wolnego :).
Lubisz kryminały? Bo ja bardzo, przeczytałam ich furę, o niektórych już tu pisałam. Może znajdziesz coś, co Cię zaciekawi :)
Gatunkowo... głównie kryminały, thrillery, coś z dreszczykiem ;).
recenzja spoko, wiec chyba skusze sie na zlozenie zamowienia z w one-step smskiem, jak radzice kupic, nie kupic??
Prześlij komentarz