"Wszystkie stworzenia" to ósmy i niestety, ostatni już tom wspomnień Jamesa Herriota. Jeszcze raz spotykamy tu starych znajomych: braci Siegfrieda i Tristana Farnonów, Granville'a Bennetta, panią Pumphrey i jej pekińczyka Tricki Woo. Pojawiają się też nowe postacie: asystenci Jamesa John Crooks i Calum Buchanan, obaj świetni fachowcy, choć ten drugi to rzadki okaz ekscentryka nawet jak na angielskie warunki. I, oczywiście, wiele rozmaitych zwierząt, a także ludzie i ludziska. Herriot tak jak w poprzednich książkach przeplata epizody śmieszne i smutne, sukcesy i porażki, w jakie obfitowała jego długoletnia praca wiejskiego weterynarza.
Szkoda, że to już koniec cyklu "Wszystkie stworzenia duże i małe". Wydawać by się mogło, że 8 tomów - w sumie około 2000 stron - to aż nadto, a mnie jest żal, że nie będzie dalszego ciągu. Te książki towarzyszyły mi przez ponad rok, przywiązałam się do ich bohaterów, zadomowiłam w Skeldele House, oglądałam Yorkshire oczami Herriota. I podobnie jak tłumacz w posłowiu mogę powiedzieć, że ich autor jest mi bliski, choć go nigdy nie spotkałam. Na pewno kiedyś jeszcze wrócę do wspomnień Herriota, tak jak się powraca do ukochanych lektur z dzieciństwa. Te książki krzepią, sprawiają, że cieplej się robi na sercu.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2 komentarze:
Ja też bardzo lubię ten cykl...podobał mi się bardzo. Taki ciepły człowiek z niego był, prawda?
Tak, bardzo sympatyczny. Kochający zwierzęta i przyrodę, oddany pracy, rodzinie i przyjaciołom, skromny i wprost anielsko cierpliwy (chwilami wydawało mi się, że nie dość asertywny w stosunku do różnych nieprzyjemnych indywiduów).A przy tym pogodny, z wielkim poczuciem humoru, zdolny do autoironii.
Prześlij komentarz