10.10.2007

Kiksy tłumaczy

À propos poprzedniego posta i sprzętu komputerowego w latach 40-tych XX wieku przypomniało mi się jeszcze kilka kwiatków z przekładowego ogródka. Nie zamierzam się tu czepiać kwalifikacji językowych tłumaczy, tylko błędów wynikających z nieznajomości realiów, bezmyślności bądź lenistwa.
W jakimś amerykańskim thrillerze była mowa o żołnierzu, u którego wystąpiły zaburzenia osobowości po spotkaniu z agentem Orangem. Tłumacz najwyraźniej nigdy nie słyszał o defoliancie Agent Orange (czyli czynnik pomarańczowy) stosowanym masowo w czasie wojny w Wietnamie i zawierającym toksyczne dioksyny. No, to wymyślił jakiegoś agenta (pewnie CIA) o nazwisku Orange. Niedługo może przeczytam, że Napalm to był facet odpowiedzialny za naloty na wioski wietnamskie...
W którejś powieści Vargasa LLosy bohaterowie umawiają się pod pomnikiem świętego Marcina. Najpierw się nieco zdziwiłam, że w Limie jest pomnik świętego Marcina, a nie np. Św. Róży, patronki miasta, ale po chwili mnie oświeciło, że tłumaczka z rozpędu przetłumaczyła nazwisko. Chodziło o José de San Martína, bohatera walk o wyzwolenie hiszpańskich kolonii w Ameryce Południowej, który rzeczywiście ma w Limie pomnik na placu swojego imienia.
Nawet znakomita tłumaczka pani Zofia Chądzyńska zmieniła płeć kanadyjskiej wokalistki - bohaterowie opowiadań Cortazara słuchają Joniego Mitchella...

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

To jeśli niektóre tłumaczenia zawierają takie błędy, to może to naprawdę zepsuć i zubożyć lekturę. Też raz znalazłem błąd w książce,ale nie pamiętam już o co chodziło.

Bruixa pisze...

Witaj!
Błędy, które przytaczam raczej mnie rozśmieszyły i nie utrudniły zrozumienia treści. Ale czytałam kiedyś ciekawą książkę z dziedziny psychologii w tak fatalnym przekładzie, że chwilami nie pojmowałam, o co chodzi. Nie pamiętam szczegółów, ale tłumacz m.in przetłumaczył dosłownie idiomy, tak że sens ulatywał.