Przed laty dużo przyjemności dostarczyła mi lektura powieści Roberta Merle'a "Za szybą" opisującej jeden dzień z życia studentów Sorbony tuż przed wydarzeniami maja 68. Dopiero teraz natrafiłam na jego pierwszą książkę "Weekend w Zuydcoote", całkiem odmienną tematycznie i stylistycznie.
Akcja rozgrywa się w czerwcu 1940 roku podczas odwrotu armii francuskiej i aliantów spod Dunkierki. Bohaterem jest Julien Maillat, żołnierz, który nie wierzy w sens wojny. Towarzyszymy mu przez dwa dni, kiedy włóczy się po nadmorskim miasteczku próbując dostać się na statek odpływający do Anglii. Nie ma tu wielkiej batalistyki, tylko szereg epizodów, w których zdarzenia dramatyczne przeplatają się z okresami nudy, wyczekiwania, wypełnionymi banalnymi czynnościami i rozmowami. Ukazana przez Merle'a wojna jest bezsensowna, ale równie bezsensowne są opisywane przez niego ludzkie zachowania. Absurdem wydaje się niespodziewana, przypadkowa śmierć, która stawia pod znakiem zapytania sens życia, wszystkie ludzkie zabiegi i wysiłki. Tę pesymistyczną, egzystencjalną powieść wyróżnioną Nagrodą Goncourtów sfilmowano w 1964 r. w gwiazdorskiej obsadzie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz