Wszystkie opowiadania traktują w gruncie rzeczy o miłości.
Tym zdaniem Robert MacLiam Wilson rozpoczyna swoją trzecią powieść, w której miłość jest tematem wiodącym. To ona odmienia życie bohaterów, nadaje mu sens i smak.
Utrzymujący się z zasiłku Theodore Lurgan, zwany Miśkiem, poznaje w barze Amerykankę Max i uświadamia sobie, jak niewiele ma do zaoferowania dziewczynie "z dobrego domu". Postanawia, że zdobędzie majątek i, choć nie ma na to żadnych widoków, odnosi sukces: w krótkim czasie staje się milionerem!
Jego przyjaciel, Jake Jackson, porzucony przez ukochaną kobietę, chodzi jak struty, żyje wspomnieniami i nic go nie cieszy. Dopiero nowy związek stanie się lekiem na samotność i całe zło świata. Peggy Lurgan - matka Miśka - po latach samotnego życia odkrywa prawdziwe uczucie i nie zrezygnuje z niego, choć wywoła to skandal i narazi ją na potępienie ze strony sąsiadów, a co gorsza - syna. Ale i w tym przypadku miłość okaże się silniejsza od uprzedzeń.
Akcja "Ulicy Marzycieli" toczy się w Belfaście tuż przed i po ogłoszeniu zawieszenia broni przez IRA w 1994 roku. Wilson opisuje swoje rodzinne miasto bez upiększeń, ale z czułością. Pokazuje, że zamieszkują je nie tylko zajadli nacjonaliści i tępi fanatycy (choć i takich portretuje), ale przede wszystkim zwyczajni ludzie, którzy pomimo strzelaniny, wybuchów i krwawych zamieszek starają się wieść normalne życie. Pracują, bawią się, kochają, marzą i poszukują szczęścia. Jake i Misiek przyjaźnią się, choć jeden jest katolikiem, a drugi protestantem. To nie ich wojna - wywołali ją i prowadzą zakłamani politycy, szermujący wzniosłymi hasłami dla własnych celów, których większość mieszkańców Irlandii Północnej nie podziela.
Narracja prowadzona jest na przemian w pierwszej i trzeciej osobie, a powieść utrzymana w tonacji słodko-gorzkiej. Sceny chwytające za gardło, jak eksplozja bomby w lokalu na Fountain Street czy windykacja długów w wykonaniu Jake'a i dwóch osiłków, przeplatają się z komicznymi anegdotami, jak ta o sposobach Miśka na zdobycie kapitału początkowego i o jego fotografii z papieżem. Wilson potrafi opowiadać w sposób lekki i niewymuszony, posługując się żywym językiem, pełnym kolokwializmów, to znów poetyckim, niekiedy sentencjonalnym. A jednak "Ulica marzycieli" nie wywarła na mnie takiego wrażenia jak "Zaułek łgarza" . Jego debiutancka powieść wydała mi się, o dziwo, bardziej dojrzała. Mimo to, polecam.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
6 komentarzy:
Hmm... brzmi bajkowo i naiwnie. Zawsze istnieje szczęście, miłość zawsze wygrywa, jest silniejsza niż cokolwiek innego.
Może to i brzmi ciut bajkowo, ale Wilson naiwny nie jest, sądząc zwłaszcza po "Zaułku łgarza". Tonacja tej powieści jest bardziej optymistyczna, ale nie brak też ciemnych stron życia.
Ten tytuł będąc nieraz w bibliotece widząc tą ksiązkę na półce mocno mnie przyciągał ale..
jak narazie nie sięgnęłam po nią.
Myślę że trzeba mieć chęć na tą lekturę.
hmm chyba jednak nie kupie tego...
Mały OT: aż się zdziwiłam, że mamy tak podobny gust w kwestii książek: choćby - podejście do (specyficznego) sposobu pisania Murakamiego czy "Krainy Chichów" (ze swej strony dodam, że jeśli chcesz się "naciąć" na tym podobne dziwności, to przeczytaj "Maga" Fowlesa - mnie ta książka i jej główny bohater doprowadzali do dzikiego szału); bądź też przywiązanie do dzieł Mankella (a z tej strony z kolei polecam - już z czystym sercem - "Milczenie owiec" Harrisa: niby każdy to oglądał, ale książka jest świetna przez to, jak opisuje myśli bohaterów)
Zaczęłam więc teraz szukać tych książek które polecasz.
Acha, bo co tam ja chciałam. No tak, po tym przydługim wstępie chciałam ci polecić jeszcze jedną rzecz - Paragraf 22. Jeśliś tego nie czytała, to jak najbardziej warto to zrobić. Ja sama mam o niej dość dziwne zdanie, że jeśli się jej nie przeczytało, to tak, jakby nigdy nie miało się żadnej książki w ręku ;)
I to by było na tyle.
Groza.
Judytto, myślę, że do każdej książki trzeba mieć chęci i nie warto podchodzić, jeśli się nie jest w nastroju. Ale co ci szkodzi spróbować - a nuż Cię wciągnie? ;)
Witaj Deszczówko! Jeśli masz wątpliwości, to lepiej nie kupuj. Ew. wypożycz - większość opinii, z jakimi się spotkałam nt. Wilsona, była pozytywna.
Grozo! (czy to Twój nick? Bo figurujesz tu jako Anonimowy...). Zawsze mnie cieszy, gdy spotykam osobę o podbnych gustach i zainteresowaniach :). Fowlesa nie czytałam, "Paragraf 22" też mi jakoś dotąd umykał (wstyd!), za to Harrisa owszem. "Milczenie owiec" zanim jeszcze obejrzałam film i przyznaję, że zrobiło na mnie spore wrażenie. Szkoda, że inne jego książki nie są tak dobre - "Hannibal" mnie rozczarował i ciut zdegustował, na kolejną odsłonę już nie miałam chęci. Chociaż "Czerwony smok" i "Czarna niedziela" są niezłe.
Pozdrawiam!
Prześlij komentarz