Kto oglądał film z Liamem Neesonem i sięgnie po książkę Waltera Scotta spodziewając się literackiej wersji tej samej historii, tego spotka zawód. Powieść ma z nim bardzo niewiele wspólnego, a tytułowa postać, choć odgrywa istotną rolę w opisywanych wydarzeniach, pozostaje na drugim planie i przez dłuższy czas w ukryciu.
Narratorem jest Frank Osbaldystone, jedyny syn szacownego londyńskiego kupca, który pragnie w nim widzieć swojego następcę. Młodzieniec nie zdradza jednak najmniejszych inklinacji do handlu i woli się zajmować poezją. Rozgniewany ojciec odsyła go na północ Anglii do posiadłości swego brata, zaś jego miejsce w kantorze ma zająć jeden z sześciu synów stryja. W Osbaldystone Hall Frank poznaje braci stryjecznych oraz piękną kuzynkę Dianę Vernon, w której się, oczywiście, zakocha. Zostaje też wplątany w sieć intryg o podłożu politycznym. Czasy są bowiem niespokojne: szykuje się kolejne powstanie jakobitów przeciwko panowaniu dynastii hanowerskiej (1715). Z tarapatów pomaga mu się wydostać Rob Roy, sławny szkocki zbójnik i banita.
To moje trzecie podejście do twórczości sir Waltera Scotta i pierwsze uwieńczone powodzeniem, tj. przeczytaniem książki od deski do deski. Nie była to najłatwiejsza lektura ze względu na nieco archaiczny styl i zawikłaną fabułę. Zrozumienie powieści wymaga jakiej takiej znajomości historii Anglii i Szkocji, bo pisarz wielu spraw nie wyjaśnia, widocznie uważa je za oczywiste. Trudności nastręczają też imiona własne - ta sama osoba występuje raz jako Robert Campbell, a innym razem jako MacGregor; z kolei książe Argyll to też Campbell, tyle że John. Na plus należy zaliczyć świetnie uchwycony koloryt lokalny, wyraziste postacie drugoplanowe i piękne opisy szkockich krajobrazów. Do ulubionych pisarzy Scotta nie zaliczę, ale po przeczytaniu iluś tam powieści współczesnych "Rob Roy" stanowił ciekawą odmianę.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
4 komentarze:
Bruixa odzyskała wenę czytelniczą! :D
Akurat "Rob Roy" najmniej mi się z powieści Scottowskich podobał. Znacznie lepiej czytało mi się "Ivanhoe" czy "Waverley" albo "Narzeczoną z Lammermoor". Fakt, że Scott już wyraźnie trąci myszką i w którymś momencie jego język zaczyna męczyć, ale jeśli nie czyta się jego książek "pod rząd" spokojnie można się cieszyć lekturą. W zbyt dużej dawce Scott może być jednak niestrawny. Osobiście do "Ivanhoe" mam duży sentyment, pewnie ze względu na to, że czytałam tę powieść w wieku szkolnym, kiedy byłam zafascynowana średniowieczem i rycerstwem. Nie wiem jak odebrałabym ją teraz. Do "Narzeczonej.." z kolei sentyment wypływa z prostego nałożenia się wrażeń. Obejrzałam operę Donizettiego. Zrobiła na mnie spore wrażenie, stąd książka też kojarzy mi się bardzo pozytywnie.
Cześć Bruixa :) Tu azazello z fk.
Do tej pory nic nie wiedziałam o książce "Rob Roy". A przecież jej autor, Walter Scott nie jest zupełnie nieznany. Muszę przyznać, że ucieszyłam się czytając tu o "Rob Roy'u", bo mój ojciec ostatnio zaczął narzekać, że nie ma co czytać, a że lubi takie klimaty, i jest fanem ekranizacji tej książki, to na pewno wspomnę mu o tej pozycji. Myślę, że mu się spodoba, pomimo różnic między filmem, a pierwowzorem, o których wspomniałaś.
Pozdrawiam i życzę powodzenia w prowadzeniu bloga. :)
Raveno, a ja właśnie na "Ivanhoe" i "Narzeczonej z Lammermoor" za młodu poległam - nijak mi Scott nie wchodził. Chyba z wiekiem stałam się bardziej cierpliwa i wyrozumiała dla rozmaitych stylów literackich i tak szybko się nie zniechęcam, więc może jeszcze wrócę do w/w powieści.
Witaj Karolino - azazello :)
Muszę Cię zmartwić: scenariusz filmu nie powstał na kanwie powieści Scotta, jak mniemałam i jak podaje wikipedia i inne strony www. Inspiracją była postać historyczna, która w książce nie jest aż tak bardzo wyeksponowana. Ale tło historyczne i powody, dla których Rob Roy podjął się zbójnickigo rzemiosła - owszem.
No cóż, śmiem twierdzić, że książka i tak jest godna polecenia. :) Szczególnie memu ojcu, który lubi pozycje starsze, pisane innym, niż współczesny językiem.
Prześlij komentarz