9.01.2008

Virginia Woolf: "Orlando"


Niezwykła biografia fikcyjnej postaci, która na początku powieści jest szesnastoletnim arystokratycznym młodzieńcem z czasów elżbietańskich, a na końcu - w roku 1928 - trzydziestosześcioletnią poetką. Jego przemiana z mężczyzny w kobietę dokonuje się z dnia na dzień i nie ma wpływu na poczucie tożsamości: zachowuje pamięć o swojej przeszłości i nadal pozostaje tą samą osobą. Przez ponad 300 lat pisze wciąż ten sam poemat, za który w końcu dostaje nagrodę literacką.
"Orlando" traktuje o dwoistości ludzkiej natury, o androgynizmie i biseksualności oraz kulturowych uwarunkowaniach i społecznych rolach przypisywanych i narzucanych obu płciom. Ma bez wątpienia wydźwięk feministyczny, ale jest nie tylko powieścią "genderową". To jednocześnie wywód na temat istoty pisarstwa i zarys historii literatury angielskiej od XVI wieku po XX. Kolejne epoki i panujące w nich trendy literackie znajdują odbicie w epizodach z życia bohatera/ bohaterki, zmianach stylu narracji, scenerii, klimatu. Nie jestem dość mocna w temacie, żeby rozpoznać i docenić wszystkie te smaczki, ale znalazłam tu aluzje do twórczości Jane Austen, Emily Brontë, Conrada i D.H. Lawrence'a.
W książce znajdują się sceny niezwykłej urody, czasem niesamowite, zawsze bardzo obrazowe; przypominają mi "Sto lat samotości" i inne powieści z nurtu realizmu magicznego. "Orlando" zawiera też wiele celnych, wnikliwych uwag na tematy filozoficzne, egzystencjalne i społeczne. Przytoczę jedno zdanie: "Serce człowieka nie zna silniejszej namiętności niż żądza nakłonienia innych do własnych przekonań." Być może to uogólnienie nie dotyczy całej ludzkości, ale do mojej ciotki pasuje jak ulał.
Mimo wszelkich walorów i niewątpliwej oryginalności powieść mnie nie zachwyciła. Ironiczny dystans autorki do opisywanej postaci, jej umowność wykluczająca psychologiczne prawdopodobieństwo sprawiają, że książka nie angażuje emocjonalnie czytelnika: nie sposób przejmować się losami Orlanda. Maniera pisarska Virginii Woolf - niejednolity styl narracji, epizodyczna fabuła przerywana licznymi dygresjami i erudycyjnymi dywagacjami - jak dla mnie okazała się nużąca. Przerywałam lekturę co kilkadziesiąt stron z uczuciem, że się rozpraszam, gubię wątek i cały sens mi umyka.
Nie jest to literatura, którą się pochłania - moim zdaniem należy ją przyjmować w małych dawkach.

8 komentarzy:

Anonimowy pisze...

No właśnie. Mnie to zupełnie nie pochłonęło i sobie podarowałam czytanie po jakiś 30 stronach.

Anonimowy pisze...

Wiesz, już kiedyś przymierzałam się do V.Woolf , wiem że Panią Dallowy czytałam ale tez mnie coś zaczęła nurzyć w dalszej części.
W bibliotekach widziałam min. "Orlando" i inne są też pozycje ale..
no właśnie "ale " to chyba nie jest literatura którą się pochłania odrazu.
Choć coś mnie do niej ciągnie.

Bruixa pisze...

Przed laty widziałam film na podstawie tej powieści i chciałam sprawdzić, jak się to miało do książki. Znajoma bardzo chwaliła pisarstwo V. Woolf, ale ludzie mają różne gusta. Pewnie sięgnę jeszcze po jakąś jej książkę, ale na razie wolę odpocząć przy czymś mniej ambitnym, a bardziej tradycyjnym.

oleumricini pisze...

Mnie z kolei najbardziej urzekły te wtręty narratora, pewnie dlatego, że lubię "Kubusia Fatalistę". "Orlando" przeczytałam w miarę bezboleśnie, czego nie mogę powiedzieć o np. "Damie w lustrze" Woolf.

Bruixa pisze...

Witaj, karreu!
Dla mnie "Orlando" był ciekawym doświadczeniem z racji swojej oryginalości i odmienności, ale nie jest to typ literatury, jaki lubię najbardziej.

Pheuka pisze...

po raz czwarty podchodzę do tej książki... i chyba ostatni. Zobaczymy..

Bruixa pisze...

Pheuka, ja odpuszczam najdalej po drugim podejściu ;) Powodzenia!

Anonimowy pisze...

Myślę, że właśnie w tej ironiczności, poetyce "anty-powieści", mistrzowskiej narracji i stosunku do opisywanego bohatera (jednocześnie kąśliwego, ale i ciepłego) tkwi cały urok tej powieści. Tu nie chodzi o fabułę. Ale fakt, najlepiej czyta się tak od połowy, kiedy Orlando staje się kobietą.